wtorek, 30 grudnia 2014

CHAPTER 33


Skarbie, nie odpuszczę. Zawsze będę się trzymał. Nawet jeśli to był sen, wciąż będę w stanie wytrzymać. Będę się trzymać, dopóki moje palce nie zdrętwieją, a twoja piękna, blada skóra nie stanie się posiniaczona. Nie chciałem cię krzywdzić, ale czasami... nie dajesz mi innego wyboru.

Harry POV

Jechaliśmy obok zachodzącego słońca. Opuściła okno, jej włosy latały wszędzie, kiedy wystawiała głowę na zewnątrz. Była bardzo spokojna, bardzo dobrze sobie radziła. Chciała po prostu kogoś zabić, aby poczuć się szczęśliwa, a ja jestem w stanie zrobić wszystko, aby zobaczyć jej uśmiech.
- Kim chcesz, aby była twoja wyjątkowa ofiara? - zapytałem. Spojrzała na mnie i pierwszy raz, odkąd pamiętam, uśmiech zabawił na jej ustach. Nie wiedziałem, co chce zrobić, ale jeśli zamierzała uczynić coś, co mogłoby skrzywdzić, któreś z nas, może o tym zapomnieć.
- Pojedźmy do miasta. - zdziwiłem się, ale zawróciłem w stronę miasta. Jak zazwyczaj, ulice są puste, a sklepowe światła migają.
- Gdzie chcesz pojechać?
- Do mojego domu. Muszę zabrać pare rzeczy, zanim cokolwiek zrobimy.

Trzecia osoba POV

To wyglądało tak, jakby czas zwolnił, drzwi do jej byłego domu poruszały się z zwolnionym tempie. Wchodziła po schodach z wielkim cieniem za sobą, który śledził ją na każdym kroku. Otworzyła drzwi do swojego pokoju i stanęła na środku dywanu. On stanął w drzwiach, czekając na to, co ma zamiar zrobić.
Patrzyła na niego z obojętnym wyrazem twarzy. Wyjęła mały pistolet, który schowała w tylnej kieszeni swoich jeansów.
- Co ty do diabła robisz? - wyszeptał przestraszony, że jeśli będzie mówił za głośno, ona zrobi coś nie do pomyślenia.
Pistolet trzymała w dłoni zwisającej przy lewym udzie. Przełknęła ślinę i przyłożyła broń do swojego brzucha. Oddech uwiązł mu w gardle i poczuł, jak jego ciało drętwieje.
- Nie. - wyszeptał.
W sekundzie znajdowała się na podłodze, trzymając za brzuch z bólu przez znajdującą się w nim kulę.
Była zwinięta w kłębek, trzymając krwawiącą ranę. Podbiegł i upadł na kolana obok niej.
- O mój boże, co do cholery!? - jego ręce były pokryte krwią, starając się jej pomóc. Usta dziewczyny wykrzywiły się w triumfującym uśmiechu. Role się zamieniły i teraz on był tym przerażonym. Kompletnie straciła rozum. I wiedział, że to wszystko jego wina.
Przejechał dłońmi po włosach, przerażony, nie wiedząc, co robić. Wtedy pobiegł po telefon w jej pokoju i zadzwonił pod 911.
- 911, co się stało?
- M-moja dziewczyna. Straciła dużo krwi i-i nie wiem, co robić.
- Dobrze, proszę się uspokoić i powiedzieć, gdzie mamy przyjechać.
- T-to 15661 Maple Street. Szybko! - był przerażony; trząsł się, widząc ją, jak zaciska zęby z bólu, który odczuwała. Wiedział, że dzwonienie na policję nie było dla niego najlepszą opcją. Do dziś był poszukiwany przez FBI, pomyślał.
- Aubrey, dlaczego jesteś tak głupia? - płakał.
Uśmiechnęła się ponownie.
- Mówiłam, że nie chcę zostać mamą.

_________________________________________________

Co za emocje! Tak mi żal Harry'ego... ;c


* jeśli przeczytałaś/eś - zostaw komentarz *

niedziela, 28 grudnia 2014

CHAPTER 32

Harry POV

- Lepiej zacznijmy już budować łóżeczko. - podnoszę na nią wzrok, a jej twarz blednie.
- Co? Jak to możliwe? Prawie mnie usmażyłeś! - wstaje i wyrywa mi test z rąk.
- Skarbie, dałem na najmniejsze wstrząsy. Nie było tak źle, nie przesadzaj. - mrużę oczy na jej głupie wyolbrzymianie sprawy. Miała się, kurwa, uspokoić, wyobraźcie sobie, co by było, gdybym dał na największe wstrząsy? Ja pierdole, czułaby się, jakby skakała z dachu, gdybym to zrobił.
- Nie, nie mogę być w ciąży! Szczególnie z twoim dzieckiem! - wrzeszczy i zaczyna chodzić w tę i z powrotem, to jeden z jej zwyczajów, kiedy jest wkurzona.
- Aww, no co ty, nie jest tak źle. Nie widzisz? Taki mały Harry Junior? - uśmiecham się, kiedy wyobrażam sobie małego chłopca, biegającego po domu. Jego brązowe, kręcone włoski i oczy Aubrey. Brązowe. Biegający z małym zabawkowym pistoletem. Chciałbym tego. Nienawidzę dzieci, ale jedno, które byłoby moje - chciałbym.
- Nie, nie chcę go. - podnoszę głowę na nią, wygląda śmiertelnie poważnie.
- Cóż, chcesz czy nie, będziemy je mieli. - mówię przez zaciśnięte zęby. Chcę mieć to dziecko.
- Harry, nie rozumiesz. Nie chcę zostać mamą. W każdym razie, nie teraz. - przełyka i spuszcza wzrok.
- Lepiej zacznę kupować książki dla rodziców, bo musimy być gotowi. - nie patrzę na nią i wychodzę z łazienki.
Muszę być teraz ostrożniejszy, kiedy jest w ciąży, ale ona też musi przestać mnie wkurzać, jeśli nie chce zostać porażona na śmierć.
Wchodzę do kuchni i słyszę jej małe stopy, uderzające do drewnianą podłogę, podążając za mną.
- Harry? - odwracam się.
- Co?
- Naprawdę chcesz zostać ojcem? - pyta, w końcu patrząc mi w oczy.
- Szczerze? Chcę. - wzdycham, historia naszego życia idzie szybko, jeśli o tym pomyśleć. Jakbym minutę temu starał się ją w końcu złapać, a teraz jest w ciąży z moim dzieckiem.
- Ale... ja nie chcę zostać mamą. - jej oczy są zaszklone i mogę wyczuć, że panikuje.
- Hej, nie płacz. Wszystko będzie dobrze, kochanie. - chwytam ją za podbródek, jej małe, delikatne usta drżą.
- Po prostu się boję. - szepcze.
- Ja też, ale również się cieszę. - mały uśmiech tworzy się na tą myśl.
- Teraz odpocznij. - mówię i kieruję ją do sypialni. Zamykam drzwi i opieram się o nie plecami.
- Moje dziecko. - wymawiam, akcentując pierwsze słowo.

Aubrey POV

Muszę coś zrobić. Teraz. Nie jutro, nie za tydzień, ale teraz. Zamykam drzwi i patrzę w dół na moją bransoletę na kostce, po czym podbiegam do garderoby.
Otwieram stronę Harry'ego, szperam pod jego złożonymi kurtkami i wyciągam sejf, który znajduje się tam od miesiąca. Otwieram go kluczem, który był w kieszeni kurtki i ostrożnie wyciągam mały, srebrny pistolet.
- Nie będę miała tego dziecka. - biorę głęboki wdech i celuję prosto w bransoletę. Jeden strzał i rozpadnie się na kawałki. Powinien lepiej wiedzieć, żeby nie zostawiać mnie w jednym pokoju z bronią. Otwieram drzwi z lekkim zgrzytem, nikogo nie widzę na korytarzu. Idę do kuchni i wyglądam przez okno, widzę, jak szuka czegoś w środku swojego auta, dziwi mnie, jak on może być tak głuchy. Wychodzę tylnymi drzwiami i staję na przeciw jego, pożal się boże, samochodu.
- Co ty z tym robisz? - podnosi wzrok i marszczy brwi na moją dłoń, trzymającą pistolet.
- Mówiłeś, że chcesz być jak Bonnie i Clyde? Cóż, odpalaj silnik, mamy coś do zrobienia. - patrzy zdziwiony, po czym zamyka auto.
- Zmieniłem zdanie, jesteś w ciąży z moim dzieckiem, żartujesz sobie, kurwa, prawda?*
- Po prostu zróbmy to ten jeszcze jeden raz. Zabijmy kogoś. - potrzebuję, aby się zgodził.
- Wsiadaj to samochodu. - wzdycha i otwiera drzwi od strony kierowcy.
Uśmiecham się i wsiadam.

____________________________________________________

Cóż, Aubrey jest bardzo przestaną osobą, więc kiedy Harry raził ją prądem, a ta czuła, jakby 20 piorunów w nią uderzyło i zabijało, to nie była prawda. Nie czuła tego bólu od roku, więc odczuwała wstrząsy dwa razy mocniej, bolało ją to, ale nie aż tak, aby to mogło zabić ją czy dziecko. :)

* Chodzi o to, że Harry rozmyślił się, co do Bonnie i Clyde'a oraz tych wyjazdów, bo Aubrey jest w ciąży i nie chce, aby coś jej się stało, ale po jej "namowach" ten się zgadza - jakby co. :D


* jeśli przeczytałaś/eś - zostaw komentarz *

Całuję, Ann. :*

sobota, 27 grudnia 2014

CHAPTER 31

Aubrey POV

Siedzimy w ciszy przez jakiś czas wciąż jadąc, a kiedy dojeżdżamy przed mały, biały domek, wyskakuję z siedzenia pasażera i otwieram frontowe drzwi domu.
- Nikogo nie zabiłam. - panikuję, ciągnąć się na włosy, kiedy chodzę w tę i z powrotem, dłonie mi się pocą, więc wycieram je o moje jeansy.
- Możesz się uspokoić? Odwaliłaś kawał dobrej roboty jak na pierwszy raz. - uśmiecha się. Nie sądzę, aby to było jakieś moje osiągnięcie.
- Jesteś chory? Mogę trafić do więzienia! - martwię się i siadam przez mdłości, które mam z nerwów.
- Po prostu weź jakieś tabletki uspokajające. - podchodzi i całuje mnie w policzek.
Czuję, że przewraca mi się w żołądku z przykrości, więc szybko biegnę do łazienki. Kiedy kończę wymiotować, kładę się na łóżku "Nikogo nie zabiłam. To tylko zły sen." mówię do siebie, lecz w środku wiem, że to nie sen i nie mogę się tak po prostu z niego obudzić. To prawdziwe życie.

Ten biedny mężczyzna. Co pomyśli jego rodzina, kiedy go znajdą? Jestem okropnym człowiekiem.

- Aubrey? - siadam, a głowa Harry'ego wychyla się zza drzwi.
- Czego chcesz? - pytam.
- Wiem, że źle się czujesz w związku z tym mężczyzną, ale nie martw się. Jeszcze będzie ci to zwisać.
- Co masz na myśli, twierdząc, że jeszcze będzie mi to zwisać? - marszczę brwi.


- To nie jest twoje ostatnie przestępstwo. Właściwie to dopiero zaczynamy. - siada obok, na co zabieram kolana pod brodę, a ten patrzy na moją przerażoną twarz.
- Nie, to był mój pierwszy i ostatni raz. Nie mam zamiaru już nikogo zabijać. Nie zamierzam pozwolić ci mnie zniszczyć. Nie zamierzać stać się człowiekiem bez serca, jak ty. Nigdy.
- Aubrey kochanie-
- Nie, to ty mnie lepiej, kurwa, posłuchaj dupku. Nie mam zamiaru niczego robić! Nie rozumiem, jak możesz być w ogóle człowiekiem! To znaczy, jesteś obłąkany jak diabli! Już nie wiem, co ci powiedzieć, abyś zrozumiał, że cię nie lubię! To idiotyczne, jak działa twój umysł. Dobrze, więc przestań z tym swoim całym "będziesz zabijać" i inne gówna, bo nie będę tego robić. Rozumiesz? Nie. Będę. Tego. Robić. - nie obchodzi mnie, co zamierza mi zrobić albo powiedzieć, ponieważ tym razem nie będzie tak, jak on chce.
Milczy, jak zazwyczaj, kiedy pierwsza zaczynam na niego wrzeszczeć.
- Zrobisz to. - mówi, a jego oczy wpatrują się we mnie tak, jakby miały wgląd w moją duszę.
- Och, czyżby? Kto tak powiedział? - słyszę stary dźwięk z bransolety na kostkę i szybko dostrzegam, że jest on przytwierdzona do mojej kostki.
- Zrobisz to, co mówię, a jeśli nie to wstrząs, którego doznasz będzie tak bolesny, jak pamiętasz. - o mój, pieprzony, boże, chcę go uderzyć w twarz i złamać nos w tej chwili.
Wzdycham.
- Wiesz co Harry? Wolę umrzeć, niż kogoś zabić. - słodko się do mnie uśmiecha, a bransoleta wydaje piskliwy dźwięk, na co fale elektryczne pieszczą mnie dwa razy mocniej, niż pamiętam. Wszystko mnie boli, a ja się trzęsę.
- A teraz? - pyta.
- Nie, nigdy. - znowu czuję ból, kiedy bransoleta nie przestaje piszczeć. Czuję, jakby 20 piorunów uderzyło w ziemię i zdecydowały porazić mnie.
Kiedy przestają, moje ciało nadal drży, wciąż czując te pioruny w sobie. Kości mnie bolą, a Harry tak po prostu siedzi, przyglądając mi się w zdziwieniu.
- Więc masz zamiar zrobić to, co mówię, czy...?
- Nie! - kręci głową z dezaprobatą i widzę, jak jego palec nachodzi z powrotem na guzik na pilocie.
- Okej, okej, zrobię, tylko przestań już, to boli! - wyję z bólu, a ten wzdycha z ulgą, wkładając pilot do swojej przedniej kieszeni.
- I to jest Aubrey, którą kocham! - podnosi mnie i przytula, robiąc przy tym kółka, jak ojciec, który podnosi i ściska swoje dziecko.
- Teraz... Chcę, abyś zrobiła mi przysługę. - spoglądam na niego zmęczonym wzrokiem.
- Co takiego? - szepczę.
- Zrób test ciążowy. - przewracam oczami i kręcę głową, dając do zrozumienia, że nie.
- Chcę wiedzieć.

Zanosi mnie do łazienki i wyciąga test ciążowy z szuflady.
- Kiedy wrócę, chcę, aby test był już zrobiony. - ostrzega. Wychodzi, zamyka drzwi, a ja patrzę na test w dłoni.
- Ja też muszę się dowiedzieć. - mówię i robię go.

Siedzę na zamkniętej klapie od toalety i obgryzam paznokcie ze zdenerwowania, czekając aż miną te 3 minuty. Każda sekunda wydaje się być dla mnie wiecznością, patrząc na wskazówki zegara.
Kiedy czas mija, decyduję się nie patrzeć i czekam, aż Harry przyjdzie.

- Zrobiłaś test? - pyta sceptycznie.
- Tak.
- I co mówi? - wzruszam ramionami. Marszczy brwi i bierze pasek, od którego zależy całe moje życie.
- Co jest napisane na opakowaniu? - wykonuje ruch głową, abym podniosła pudełko, które leży na podłodze.
Podnoszę je trzęsącymi się rękoma i mówię:
- Jeden pasek to nie, a dwa to tak. - podnoszę wzrok, aby spojrzeć na niego, wgapiającego się w test ciążowy.


- Lepiej zacznijmy już budować łóżeczko.

_______________________________________________

Święty ananasie, przyrzekam, że jeśli przestaniecie to czytać, bo ona jest w ciąży, kończę z tłumaczeniem.


Nie będzie tak, że ona jest w ciąży przez te 9 miesięcy, urodzi się dziecko i blablabla. To "Stalked", powinnyście wiedzieć, że to nie jest normalny fanfic. :D

* jeśli przeczytałaś/eś - zostaw komentarz * 

Całuję, Ann. :*

CHAPTER 30

Aubrey POV

Budzę się następnego dnia i widzę go nadal pogrążonego we śnie, jego rozczochrane włosy są wszędzie. Wstaję i kieruję się do łazienki, pomalowane na zielono ściany z ciemnymi elementami witają mnie, a ja odkręcam prysznic. Zamykam drzwi i wskakuję pod prysznic nie marnując czasu. Myję każdą część mojego ciała, czuję się brudna po ostatniej nocy. Nie wiem, co mi się stało, powinno mi się to nie podobać, powinnam płakać - ale tak nie było. Podobało mi się to, co jest najstraszniejszą rzeczą na świecie, ale mimo tego i tak czuję się brudna.
Kiedy kończę, wychodzę i ubieram się. Otwieram drzwi i widzę, że siedzi na łóżku, jego włosy wciąż są w nieładzie i wciąż jest bez koszulki.
- Co chcesz, abym zrobiła ci dziś na śniadanie? - nie podnosi na mnie wzroku.
- Nic, jest w porządku. - marszczę brwi po czym podchodzę do niego i staję obok, przy łóżku.
- Harry, czy napewno wszystko dob- - łapie mnie i rzuca na łóżko.
- Zapomnij o ostatniej nocy. - w jego oczach zauważam panikę, uważnie się we mnie wpatruje.
- Co?
- Nie słyszałaś? Powiedziałem zapomnij o tym! - krzyczy, na co zamykam oczy.
- Okej, okej, zapomnę. - wstaje ze mnie i wchodzi do łazienki, trzaskając drzwiami.
Czuję, że za każdym razem, kiedy jestem spokojna, on jest zgorączkowany i jest tym, który powoduje, że cała sytuacja staje się szalona i wszystko staje się jednym wielkim dramatem. Nie jestem w nastroju do zadawania mu pytań w tym momencie, więc wstaję z niepościelonego łóżka i idę do drzwi przy okazji kopiąc pudełko z testem ciążowym na bok. Zrobię ten test, kiedy uwierzę, że jestem w ciąży, jednak teraz nie chcę myśleć o możliwości posiadania dziecka.
Kiedy kończę ze wszystkimi obowiązkami, idę do zniszczonego ogrodu i siadam na ławce.
Zawsze zastanawiałam się, jak wyglądałoby moje życie, gdyby nic z tego się nie wydarzyło. Co jeśli bym tam została? Czy wciąż bym żyła?
Harry wychodzi na zewnątrz z bronią, a jego buty mają podwójne wiązania na nogach.
- Co robisz na zewnątrz? - pyta.
- Siedzę, nie ma tu zbyt wielu rzeczy do robienia. - patrzę na zniszczone róże.
- Chcesz iść? - odwracam głowę i widzę, że czeka.
- Okej.

~

- Teraz upewnij się, że się nie zranisz. Musisz stanąć w lekkim rozkroku. - poucza mnie i ustawia ręce w odpowiednim kierunku.
- Strzelaj. - naciskam spust, a ptak spada na ziemię.
- No proszę, wiedziałem, że jesteś do tego stworzona. - uśmiecha się i zabiera mi broń z rąk. Ptak nie rusza się, a ja zaskakująco nad nim nie płaczę.
- Chodź, przejedziemy się. - wsiada do samochodu, ja zaraz po nim. Jedziemy dłużej, niż się spodziewałam; nagle znajdujemy się w mojej części miasta, na co natychmiast odżywam.
- Co my tutaj robimy? - uśmiecha się i wskazuje na mężczyznę idącego wzdłuż pustej ulicy.
Podaje mi broń, na co patrzę na niego zmieszana.
- Po co mi to?
- Zastrzel go. - wstrzymuję powietrze.
- Nie, nie ma mowy.
- Aubrey, możesz to zrobić, zrób to. - z trudem łapię oddech, okno otwiera się, celuję, moje ręce stają się wilgotne.
- Aubrey, strzelaj! - nerwy przejmują nade mną władzę i naciskam spust. Mężczyzna pada trupem na ziemię, nie ma żadnych samochodów ani ludzi.
- Grzeczna dziewczynka. - naciska gaz i odjeżdżamy.

- Może będziemy jak Bonnie i Clyde. Chciałabyś? Moglibyśmy zostać uciekinierami.
- Taa, ale tylko ty byś umarł na końcu. - nie powstrzymuję się.
- Nigdy nie umrę. Szatan jest moim najlepszym przyjacielem. - uśmiecha się głupawo, samochód wjeżdża wgłąb lasu.
- To niemożliwe.
- Dlaczego tak mówisz?
- Ponieważ go znam.
- Jak możesz go znać? - pyta.
- On żyje w tobie.

________________________________________________________

Bardzo krótki, wiem. :c 

~

Uwielbiam czytać wasze komentarze, mam nadzieję, że ich ilość będzie się powiększać. :)


* jeśli przeczytałaś/eś - zostaw komentarz *

całuję, Ann. :*

piątek, 26 grudnia 2014

CHAPTER 29

Sprośności, powtarzam sprośności. Dużo sprośności! Osoby, które znam proszone są o nieczytanie tego, bo nie będę mogła im spojrzeć w oczy.

Miłej lektury! 
xx

Aubrey POV

Stoję tam nadal zastanawiając się, co siedzi w jego głowie, ale przestaję, kiedy przypominam sobie, że on mnie nie obchodzi. Musi znajdować się w jakimś voodoo-gównie, w czymś, czego nie chcę być częścią.
Podchodzę do szafy i zakładam jeansy i bluzkę. Spodnie wydają się na mnie nie pasować, co mnie martwi, nie chodzi tu o moją wagę, lecz o to, że nie dostałam jeszcze okresu. On nigdy nie używał antykoncepcji, kiedy dochodziło między nami do kontaktu intymnego. Wyrzucam te myśli z głowy po czym idę do pralni i piorę nasze brudne ubrania. Robię wszystko dla tego chłopaka, za co ten nigdy, nawet raz, nie podziękował, a kiedy ja go o coś proszę - odmawia.
Mija jakieś 20 minut, gdy zauważam, że go nie ma. Osobiście wolałabym, żeby już nie wracał, ale oczywiście życie uwielbia mnie dobijać.
Wchodzę do naszego pokoju, siadam na łóżku i oglądam widoki za naszym oknem: martwy ogród, w którym były lilie i róże, ale podeptał je, twierdząc, że są brzydkie i marne. To było tego dnia, kiedy spałam z nożem kuchennym pod poduszką, planując zabicie go w czasie snu, ale oczywiście otworzył oczy w momencie, gdy nóż wycelowany był prosto w jego serce. Tyle mi w życiu odebrał, miałam nadzieję, że może chociaż pozwoli mi mieć własny ogród, przypominający o moim ojcu.

To były czasu, kiedy jeszcze próbowałam czegokolwiek. Raz chciałam dosypać mu trucizny do picia, ale kazał najpierw mi wziąć łyka, ale oczywiście odmówiłam. Tamtego dnia zostałam pobita.
Jedną rzeczą, jakiej się nauczyłam o Harrym było to, jak bardzo lubił śpiewać. Śpiewał mi do snu, kiedy płakałam po tym, jak mnie pobił. Nigdy nie czułam się śpiąca, spałam, bo chciałam uciec od otaczającej mnie rzeczywistości chociaż na chwilę.

Wstaję i decyduję się poskładać jego ubrania, które były prawdopodobnie pogniecione i porozrzucane po garderobie. Nigdy nie pozwolił mi zobaczyć, co się w niej znajduje, ale teraz, kiedy go nie ma, mogę tam trochę posprzątać. Otwieram drzwi i widzę czarną koszulkę pomiętą i rzuconą na podłogę. Moje zdjęcia poprzyklejane na ścianach w sytuacjach, kiedy śpię, gotuję, sprzątam, a nawet kiedy się kąpię, moja twarz przybiera wyraz zaniepokojenia i zmartwienia. Zrywam zdjęcie pokazujące, jak biorę prysznic i wyrzucam do kosza.
Czasem jest po prostu straszny i nie wiem, jak to wyjaśnić. Bywa, że się na mnie po prostu gapi przez godzinę albo dłużej, albo w jednym momencie jest słodki, a chwilę później zaczyna krzyczeć i wrzeszczeć, rzucając we mnie obelgami.
Zauważam sejf w rogu garderoby, a ciekawość uderza mnie, więc schylam się, by go dotknąć.
- Nigdy nie słyszałaś powiedzenia "ciekawość zabiła kota"? - prostuję się przestraszona i odwracam, widząc go z torbą w rękach.
- Masz. - podaje torbę, a ja niechętnie ją chwytam.
- Co to jest? - pytam.
- Spójrz do środka. - otwieram ją i wyciągam fioletowe pudełko.
- Dlaczego mi to kupiłeś? - pytam, czytając, co jest na nim napisane.
- Aby wiedzieć, czy będę ojcem. - podnoszę na niego brew.
- Nie jestem w ciąży Harry.
- Skąd możesz być tego taka pewna? - mówi swoim głębokim głosem.
- Ja-ja...
- No właśnie, idź i to sprawdź. I przynieś go do mnie.
- Harry, nie mam zamiaru tego sprawdzać. Możesz mnie bić, nękać, ale nie zrobię tego. - stoję na swoim miejscu, ten podchodzi i wyrywa mi torbę z rąk razem z pudełkiem. Popycha mnie prosto do łóżka.
- W porządku księżniczko, nie chcesz tego zrobić, dla mnie okej. - wkłada dłonie pod moją koszulkę i walczy z zapięciem od stanika. Jego wielkie dłonie poruszają się, dotykając mojej skóry, na co dostaję gęsiej skórki.
Zdejmuje swój biały t-shirt, jego naszyjnik z krzyżykiem wisi przed moją twarzą. Swoimi nogami rozszerza moje i czuję, jak mój oddech staje się cięższy, jakbym się dusiła. Całuje moją szyję, a nasze klatki piersiowe stykają się. Jego biodra ocierają się o mnie.
- Tak bardzo cię pragnę, skarbie. - szepcze mi do ucha swoim niskim, zmysłowym głosem.
- Uwielbiam, kiedy się nie opierasz, też o lubisz, nieprawdaż? - wzdycha i zdejmuje mój stanik. Dotyka moich piersi, serce zaczyna mi bić coraz szybciej, kiedy ten zdejmuje swoje spodnie i zostaje w samych bokserkach.


- Kochanie, chcę, abyś to pokochała. Pocałuj mnie tak, jakby tak właśnie było. - całuje mnie i czuję jego język proszący, abym otworzyła usta. Harry siada na łóżku, a ja na jego kolanach, moje nogi oplatają jego ciało. Łapie moją twarz w obie dłonie, aby pocałować jeszcze mocniej. Staram się korzystać, dopóki nie jestem pewna, czy tego chcę, czy nie.
Chwyta moje biodra, powodując ruch przy swojej twardej męskości. Jęczę w jego usta, odczuwając przyjemność, jego ręce rozpinają mój zamek w spodniach, po czym opuszcza je do kolan. Następnie łapie za tyłek i nic nie poradzę, ale ciągnę za jego loki. Ściąga mi spodnie z majtkami i kładzie na łóżku, sekundę później już znajduje się nade mną i wchodzi we mnie. Moje jęki stają się nienormalne i nie rozumiem, dlaczego tak mi się to podoba.
Niedługo potem oboje jesteśmy nadzy i spoceni. Jego loki są wilgotne, a moja klatka piersiowa szybko unosi się i opada. Jego różowe usta dotykają moich w namiętnym pocałunku. Oboje jesteśmy słabi, ale to nie powstrzymuje nas przed poczuciem naszych ust na sobie. Moje jęki są głębokie i głośne, kiedy ten wygina się w łuk i mruży oczy z przyjemności i nic nie poradzę, że pozwalam mu robić ze mną wszystko, na co ma ochotę. Dłońmi dotykam jego twardego brzucha i pleców.
- Harry. - jęczę i wyginam się w łuk, nic mnie teraz nie obchodzi. On daje mi przyjemność i zapominam o wszystkich okropnych rzeczach, które zrobił.
Jego głowa schodzi niżej, całując mój brzuch, a dłonie znajdują się na mojej kobiecości.

Mimo, iż skończyliśmy, wciąż leżymy na łóżku, pościel jest porozrzucana, a my ciężko oddychamy.

- Myślę, że po tym mogę zajść w ciążę. - wzdycham.

_____________________________________________________

O boże, czuję się dziwnie. Nigdy nie tłumaczyłam czegoś takiego, więc przepraszam, jeśli to nie jest tak dobre, jak powinno. :c
Z tą "ciążą" to nie będzie tak łatwo i w ogóle, więc spokojnie, nie załamujcie się, czytajcie, nie rezygnujcie. :)

+ Jest po 3 - przepraszam, wiem, że rozdział miał być w pierwszy dzień świąt, ale nie przypuszczałam, że wrócę tak późno do domu. :c wybaczycie?

~

Jak wam mijają święta kochane? Co dostałyście pod choinkę? :D Czy wy też boicie się stanąć na wagę po takim obżarstwie? :o haha!
Piszcie, jestem bardzo ciekawa. :*


Całuję, Ann.

wtorek, 23 grudnia 2014

CHAPTER 28


* 1 rok później *

Aubrey POV

Wstań. Zrób śniadanie. Umyj naczynia. Zrób pranie. Posprzątaj. Postaraj się go nie rozzłościć.

Odtwarzam swoją listę "do zrobienia" w głowie i wstaję z łóżka. Podchodzę na palcach do drzwi po czym zakładam buty. Upewniam się, że nadal śpi po czym idę do kuchni i zaczynam robić mu śniadanie. Włosy związane mam w ciasnego koka, a cichy, które mam na sobie są pomięte.
- Co zrobiłaś, kochanie? - jego ręce obejmują mnie w talii, głowę kładzie na moim ramieniu.
- Jajka. - kiedy to mówię, puszcza mnie.
- Znowu? Wczoraj też je robiłaś! - patrzę na niego, jednocześnie starając się nie spalić jajek.
- Czyli nie chcesz jajek? - pytam, a w zamian mówi:
- Nie, teraz zrób mi coś lepszego, motylku. - odsuwa krzesełko i siada na nim, czekając na swoje śniadanie.
Biorę jajka, których nie chce i wyrzucam je do kosza, po czym zaczynam robić naleśniki.
- Więc jakie masz plany na dziś, skarbie? - moje mięśnie napinają się, ponieważ za każdym razem, kiedy to mówi, za każdym pieprzonym razem, chce uprawiać seks.
- N-nie dzisiaj Harry. - podaję mu na talerzu gorące naleśniki i zaczynam zmywać naczynia.
- Kto powiedział, że ty wybierasz?
- Harry proszę, może po prostu idź zabij jakieś zwierzę albo coś... po prostu zostaw mnie w spokoju. - czuję się źle, że chcę, aby zabił jakieś biedne, niewinne zwierzątko, ale wolę to, niż być dotykana.
- Aubrey, siadaj. - rozkazał.
- Nie, muszę dokończyć zmywanie.
- Nie, chodź tu i siadaj, chcę z tobą porozmawiać.
Wycieram mokre ręce o fartuch i powoli siadam.
- Chcę, abyś powiedziała mi, jak się czujesz.
- Co mam powiedzieć? - marszczy brwi na moją odpowiedź, a ja staram się jak mogę, aby nie wstać i nie uciec.
- Nie, chcę, abyś ty powiedziała mi, co myślisz. Teraz. Chcę, żebyś ze mną porozmawiała.
Wzdycham i gapię się w otwartą przestrzeń.
- Nie chcę tu być. Czuję się nieszczęśliwa. Nie chcę być blisko ciebie, ale wiem, że jeśli odejdę, ty jakimś sposobem znajdziesz mnie. Chce mi się płakać. Chcę krzyczeć z całych sił za wszystko, co mi zrobiłeś, za cały ten czas, kiedy źle mnie traktowałeś, za cały ten czas, kiedy prosiłam cię, abyś przestał... ale ty nie słuchałeś. Za cały ten czas, kiedy chciałam do mamy i taty, ale potem uświadamiałam sobie, że już ich nie ma. Za czas, kiedy krzyczałeś się na mnie. Za cały ten czas, kiedy musiałam wstawać i być twoim niewolnikiem. Za cały ten czas, kiedy myślałam o zabiciu się, bo sądziłam, że to najlepsze wyjście, aby znowu wróciła jasność. Za złamanie mnie. I myślałam, że jednak mogłabym wygrać, ale myliłam się. Nie jestem szczęśliwa, nigdy nie byłam i teraz wiem, że nigdy nie będę, przenigdy. Wszystko dzięki tobie. Dziękuję za sprawienie, że jestem nieszczęśliwa w swoim życiu Harry Edwardzie Stylesie. Masz to, czego chciałeś. - Rozpłakałam się po raz pierwszy od ośmiu miesięcy. Czuję, jak moja twarz staje się czerwona przez złość, nie za niego, lecz na mnie. Obiecałam sobie, że będę silna, ale kogo ja oszukuję? Jestem po prostu nieszczęśliwym, okropnym człowiekiem.
Nie ruszył się, nie mówił, jedyne co robił to mrugał.


- Tak właśnie myślę. - wstaję i wracam do starego zlewu, kontynuując zmywanie naczyń.
- Jestem aż tak podły? - słyszę. Nie odpowiadam.
Jest żałosny.
- Co jeśli to powiem? - pytam.
- Nic.
- Nie, jesteś gorzej niż podły. - mówię mu.
- Co chcesz, abym z tym zrobił w takim razie?
- W tym rzecz Harry, nie obchodzi mnie, co zrobisz. Bo co możesz zrobić? - wzdycham.
- Przepraszam.
- Nie przepraszaj. Nie chcę twoich przeprosin. Przeprosiny mi nie pomogą. - wycieram szklany talerz.
- Aubrey... - dotyka mojej ręki, ale odtrącam go.
- Hej, przepraszam... jak widzisz, zmieniam swoje zachowanie od czasu do czasu. Nie jest ze mną dobrze-
- Harry, podchodząc do mnie, powiem ci, że wiem, że nie jest w tobą dobrze.
- Ale nie chcę tego. - mówi zasmucony.
- Co jeśli powiem, że chcę odejść. Co jeśli wypuścisz mnie i pozwolisz żyć? - odwracam się i opieram się o zlew.
- Nie mogę tego zrobić.
- Dlaczego nie Harry?
- Ponieważ zawarłem pakt.
- Z kim zawarłeś ten "pakt" Harry?
- Z Diabłem. - patrzę na niego zdezorientowana przez to oświadczenie.
- Co masz przez to na myśli?
- Nie wszyscy ludzie żyjący na Ziemi z niej pochodzą. Ludzie, których mijasz, chodząc po ulicach, nie są tymi, którymi mówią, że są. I kiedy powiedziałem, że zawarłem pakt z Diabłem, nie pytaj o to. - marszczę brwi na jego dziwne zachowanie i patrzę na odchodzi, znikając w korytarzu.
- Co on miał przez to na myśli? - szepczę sama do siebie. On naprawdę musi potrzebować pomocy.
On zawarł pakt z...? Okej.
Zdejmuję fartuch, który miałam na sobie, po czym składam go i kładę na ladzie, idę prosto do pokoju, który z nim dzieję, ale natychmiast zatrzymuję się, kiedy słyszę, że mówi w języku, którego nie rozumiem. Ale nie tylko to, on mówi do... nikogo.
- Harry? - szepczę, a jego głowa odwraca się do mnie.
- Co z tobą nie tak? - pytam. Wstaje i zanim mogę coś powiedzieć, ten wchodzi do łazienki.

Co jest nie tak z Harry'm?

________________________________________________

No no, robi się coraz ciekawiej, co? :D
A następny rozdział - brak słów, nie mogę doczekać się waszej reakcji po dodaniu go. :o 
Pojawi się on w czwartek!

Wesołych Świąt kochane!



buziaki, Ann. :*

poniedziałek, 22 grudnia 2014

CHAPTER 27

UWAGA!

Cóż, to będzie dziwny rozdział... Na początku pojawią się świństwa.
Czytasz na własną odpowiedzialność.

Aubrey POV

- Dlaczego tutaj jesteś?! - wrzeszczę. Jego nagie ciało stoi naprzeciw mojego. Woda uderza w jego klatkę piersiową, a loczki stają się wilgotne.
- Po prostu chciałem dzielić z tobą prysznic, dopóki ty nie chcesz dzielić niczego ze mną... - podchodzi bliżej, a moje ręce nie wiedzą, co zakryć. Klatkę piersiową? Inne części ciała? (jeśli wiesz, co mam na myśli)
- Pozwól mi siebie umyć. - przyciska mnie do szklanej ścianki prysznica, przez co moje pośladki odczuwają jej chłód. Jego klatka piersiowa dotyka mojej, zakrytej rękoma, usta dotykają miejsca za moim uchem i wtedy napiera całym ciałem na moje. Każdy centymetr jego ciała jest odczuwalny, co zabrało mi oddech.
- Pozwól, że pokażę ci, co potrafię zrobić... - jego ręce owijają się wokół mnie.
- Harry. - sapnęłam. Chciałam, aby odszedł, lecz mój głos nie brzmiał tak, jak powinien. W końcu użyłam swoich rąk, aby go odepchnąć, ale ten ani drgnął, po prostu patrzył, jak bezsilnie staram się go wypchnąć.
- Boże, kocham, kiedy próbujesz być niegrzeczna. Tyle, że znam cię zbyt dobrze i wiem, że skorzystasz z tego... - jego słowa sprawiają, że wierzę, że coś z nim nie tak, jednak coś podpowiada mi, że to ze mną jest coś nie tak.
Łapie moje dłonie i trzyma je nad głową. Oczami skanuje nagą klatkę piersiową, przez co jego oddech staje się cięższy.
Nie Aubrey, uciekaj od niego. Nie możesz tego zrobić. Nie, to nie w porządku.
- Harry, przestań! - odpycham go, abym mogła wyskoczyć spod prysznica, jednak ten szybko łapie mnie za szyję swoją wielką dłonią.
- Nie, nie, nie, tym razem mi nie uciekniesz kochanie. - znowu przyciska mnie do swojej klatki, wciąż trzymając za kark.
- Harry! Przestań! - drugą ręką zakrywa mi usta, tłumiąc moje wołanie o pomoc.
- Tym razem jesteś cała moja. - szepcze.
Staram się wołać o pomoc i wiercić w jego uścisku, kopiąc wszystko, co mogę, powodując głośne dźwięki.
- Zamknij się! - wrzeszczy. Rzuca moim ciałem z powrotem o szklaną ścianę prysznica, jestem pewna, że będę miała przez to siniaki.
- Harry, przestań, to boli! - płaczę z bólu, czekając, aż przestanie mnie ranić.
- Nie! Ciągle uciekasz, ale nie teraz! - chwyta za moje włosy i - nie chcę wyjaśniać, co się stało. Bo co tu wyjaśniać? To znaczy, nie zabrał mi dziewictwa. Dzięki bogu zrobił to Johnny, ale seks to coś wyjątkowego. To nie jest coś na zasadzie "chcesz - masz". Wierzę, że pozwalając drugiej osobie zobaczyć całą siebie, jaka jesteś, musisz jej bezgranicznie ufać. Jego ręce wędrowały po moim ciele, brudne, ohydne łapska. Ręce, którymi zabił Johnny'ego.
Leżę skulona pod prysznicem, widzę jak po cichu wychodzi, zabierając ze sobą ręcznik, aby móc się nim owinąć. Dłonią przeciera lustro, widzi mnie na podłodze.
- Aubrey, masz zamiar się podnieść czy będziesz tam tak siedzieć całą noc? - ma czelność spytać.
Wstaję słaba i sięgam po ręcznik, jednak ten szybkim ruchem zabiera mi go.
- Nie, chcę, abyś sama wyschła, chcę widzieć, jak się ubierasz. - moje serce łamie się jeszcze bardziej i ponownie przewracam oczami.
- To ci nie wystarczy? Wykorzystałeś mnie- - szlocham zakryta dłońmi. Czuję, jak jego ramiona owijają się wokół mnie.
- Nie! Zostaw mnie! Jesteś potworem! - odchyla się ode mnie, co daje mi możliwość wyrwania mu z rąk ręcznika i zakrycia swojego posiniaczonego ciała.
- Aubrey...
- Nie, nawet do mnie nie podchodź! - krzyczę, po czym otwieram walizkę, wyjmuję ciuchy i zakładam bezrozmiarowy czerwony t-shirt oraz czarne rajstopy. Czuję jego dłoń na plecach, chce zwrócić moją uwagę, ale szybko od niego uciekam. Chwytam walizkę i idę prosto do drzwi.
- Gdzie ty idziesz?! - wrzeszczy.
- Powiedziałeś, że mogę odejść, kiedykolwiek będzie chciała, więc zostawiam cię ohydny potworze! - przekręcam gałkę, ale on chwyta za moją walizkę, rzucając nią przez cały pokój i przyciska do ściany, trzymając za gardło.
- Teraz posłuchaj mnie słoneczko. Zostawisz mnie, kiedy ci na to pozwolę, nie kiedy ty będziesz chciała. - moje nogi już nie dotykają podłogi, a chude palce próbują podważyć jego dłoń.
Puścił mnie przez co upadłam na podłogę, zamykając drzwi. Jego nagie ciało okryte było koszulką i spodniami.
Odwróciłam głowę, kiedy drzwi lekko się uchyliły, Niall, boy hotelowy, próbował wnieść jedną z moich walizek. Zatrzymuje się, kiedy mnie widzi i chce coś powiedzieć, ale ja szybko przykładam palec do ust, dając do zrozumienia, że ma być cicho. Rozgląda się po pokoju i widzi Harry'ego wracającego do łazienki. Patrzy na mnie, skanuje moje siniaki na rękach i na twarzy.
- Czy on to zrobił... - szepcze.
Spoglądam w dół zażenowana, potakuję. Podchodzi do mnie i podnosi.
- Co ty robisz?! - szepczę.
- Myślę, że staram się być superbohaterem. - odszeptuje. Nie mogę nic poradzić, że bierze mnie na ręce, kiedy wychodzimy z pokoju i zaczyna biec. Nie wiem dokąd zmierzamy, ale chcę być jak najdalej od niego.
- Aubrey! - kiedy jesteśmy na holu, jego postać wychodzi z pokoju, rozglądając się na obie strony i dostrzega nas na rogu.
- Niall, on tu idzie! - przyspiesza i zatrzymuje się, kiedy stajemy przed czerwonymi drzwiami. Odstawia mnie i trzęsącymi rękoma otwiera drzwi kluczami, by wejść do środka i wciąga mnie za sobą.
- Niall, gdzie my jesteśmy? - szepczę do niego, jesteśmy w małym pokoju.
- W kanciapie dozorcy, teraz bądź cicho. - zakrywam usta dłonią, zagłuszając mój głośny oddech.
Oboje nieruchomiejemy, kiedy słyszymy kroki, głośne kroki blisko nas.
- Wiem, gdzie jesteście. I przyrzekam, kiedy cię złapie w swoje ręce ty głupi, mały chłoptasiu, ta twoja idiotyczna główka nie będzie na tym samym miejscu, co dotychczas. - grozi. Światło w holu daje nam możliwość zobaczenia, gdzie on jest i w tym momencie stoi na wprost drzwi, chodząc to w prawo, to w lewo. Ale nagle światła gasną i czuję, że Niall próbuje mnie przytulić, chcąc, abym się uspokoiła, jednak czuję się zupełnie odwrotnie. Jego dotyk przypomina mi o Harry'm i szybko cofam się przed jego dotykiem.
- Aubrey... kochanie, czekam na ciebie... - mówi, powodując dreszcze.
- Chcę drugą rundę... Chcę cię poczuć jeszcze raz... - moje dłonie jeszcze bardziej przyciskają się do ust, starając się uspokoić.
- Założę się, że on nigdy nie był w stanie tego zrobić... - jego przypomnienie o Johnny'm sprawia, że stoję na krawędzi i nic nie mogę na to poradzić, ale wychodzę z kanciapy jak burza.
- Tak, bo on nigdy by nikogo nie zgwałcił! - wykrzykuję mu prosto w twarz.
- Nie był taką kupą gówna, jak ty! Masz rację, nigdy by niczego takiego nie zrobił, bo on jest lepszy od ciebie! I zawsze będzie! - moje ręce go popychają, a Niall wychodzi i odciąga mnie od niego.
- Aubrey, uspokój się! - Niall stara się mnie opanować.
Harry stoi tam z głupim uśmieszkiem na twarzy.


- Nic dziwnego, że Rebecca cię zostawiła! - tak szybko, jak wypowiadam te słowa, uśmiech schodzi mu z twarzy.
- I myślałam, że jest mi z tego powodu ciebie szkoda, ale teraz jedyne, co do ciebie czuję to współczucie, wściekłość, obrzydzenie tobą. Jesteś śmieciem! - syczę.
- Radzę, żebyś się, kurwa, zamknęła.
- Dlaczego? Co zamierzasz teraz zrobić?! Nie mam nic przez ciebie! Moje ciało jest brudne przez ciebie! Wszystko jest przez ciebie! Nienawidzę cię! - krew się we mnie gotuje, a łzy spływają mi po twarzy.
- Przeze mnie? Słońce, nie rozumiesz, że taki był mój plan. Im bardziej samotna jesteś, tym większe są szanse, że będziesz musiała zostać ze mną. - uśmiecha się.

__________________________________________________________

O boże, ale z niego dupek, przepraszam...

*

I dziękuję za wszystkie komentarze!
proszę o więcej. :*


całuję, Ann. :*

niedziela, 21 grudnia 2014

CHAPTER 26


On stał tam, z sercem na dłoni, zrobi wszystko, aby tylko ją zatrzymać.

Ona stała tam, gotowa je wyrwać.

Aubrey POV

Jeśli chce, abym została, to zostanę, ale zrobię to na własnych warunkach. Nie zostanę, jeśli będzie mnie źle traktował. Już się go nie boję.
- Harry, po pierwsze, chcę, abyś wynajął nam dwa pokoje w hotelu. - mówię, a raczej rozkazuję.
- Ale zrobiłem je dla ciebie, własnymi rękami.
- Właśnie dlatego nie chcę w tym czymś mieszkać. - mówię, ale to bez znaczenia. Jeśli chce, abym została, będzie robił co mówię.
- Ale-
- Nie ma żadnego "ale", a teraz chodźmy! - rozgląda się niemal zawstydzony, jakby wokół nas byli ludzie, a on odczuwał upokorzenie.
Moja cierpliwość powoli się kończy, więc decyduję się złapać go za rękę i zaciągnąć do jego białego wozu.
- Aubrey, możemy po prostu tutaj zostać, nie wiem, dlaczego potrzebujesz hotelu, skoro wszystko, czego potrzebujemy to miłość. - miał smutek wypisany na twarzy i przez moment myślałam, że mnie to obchodzi, ale nie.
- Harry, chcesz, abym była szczęśliwa?
- Oczywiście, że tak. - wyciągnął swoje dłonie, aby złapać moje, ale zabrałam je.
- W takim razie idziemy.





~


- Co mogę dla Pani zrobić? - boy hotelowy podchodzi do mnie, a ja upewniam się, że Harry nadal jest w swoim aucie.
- Czy macie może dwa wolne pokoje do wynajęcia? - pytam i widzę, jak sprawdza, a następnie kręci głową.
- Tak, mamy. 200 za noc. -  zagryzam dolną wargę, zaglądając do portfela, który dał mi Harry, z 800$.
- Dobrze, wynajmę je na 4 noce.
Kiwa z uśmiechem i daje mi klucz. Do głowy napływa mi myśl, aby wyjść tylnymi drzwiami z tego miejsca, ale z jakiegoś powodu nie robię tego.
- Czy będzie Pani potrzebować pomocy z bagażem? - pyta.
- Nie, mój... chłopak to zrobi. - kłamię i wychodzę na zewnątrz, znajdując obserwującego Harry'ego.
- Dostałaś pokój? - odwraca się na siedzeniu w moją stronę, patrząc przez opuszczoną szybę.
- Tak, mamy pokoje.
- Czekaj, pokoje? Myślałem, że będziemy mieć jeden pokój. - marszczy brwi.
- Nie chcę dzielić z tobą łóżka. - patrzę w dół, wiem, że się wkurzy.
- A dlaczego nie? - otwiera drzwi kierowcy i staje naprzeciw mnie.
- Ponieważ tego nie chcę. - zaciska szczękę i widzę cierpienie w jego oczach.
- W porządku. - i tak po prostu zamyka drzwi samochodu, a ja stoję, zastanawiając się, czy zamierza wziąć moje bagaże.
- Więc, księżniczko, masz zamiar tak tutaj stać, czy może zabierzesz swoje bagaże? - prycham z irytacji i otwieram tylne drzwi, po czym biorę moją walizkę, ciągnę ją, a Harry? Tylko patrzy. Dupek.
- Jest Pani pewna, że nie potrzebuje Pani pomocy? - boy pyta mnie raz jeszcze i nic nie poradzę, ale uśmiecham się wdzięczna za jego uprzejmość.
- Tak, proszę. - jednym, szybkim ruchem podnosi ją i podąża za mną do pokoju hotelowego, nie patrzy za siebie, więc nie zauważa Harry'ego idącego za nim z zaciśniętymi pięściami, widząc, jaki jest miły.
- Jesteśmy, pokój 14. Dziękuję za pomoc... Niall. - mrużę oczy, aby odczytać jego imię z plakietki.
- Wszystko dla takiej piękności jak ty. - uśmiecha się.
- Okej, już wystarczy cioto. Ona jest moją dziewczyną! - Harry pcha go na ścianę i szybko otwiera drzwi po czym wpycha mnie do środka, nie dając mi szansy na przeprosiny za jego głupie zachowanie.
- Co do cholery jest z tobą nie tak?! On był miły! - wrzeszczę na niego, kiedy zamyka drzwi.
- Nie, od z tobą flirtował! A ty jesteś moja! Ani jego, ani nikogo, tylko moja! - przypiera moje ciało do rogu ściany, a jego ciężki oddech owiewa moją twarz. Swoje ręce opiera o ścianę, zatrzymując mnie.
- Posłuchaj mnie. Będziesz mnie cholernie kochać. Będziesz się za mnie modlić. Będziesz czcić ziemię, na której żyję. Rozumiesz? - jego głos przypomina mi diabła, jego dwubiegunowa postawa zaczyna mnie poważnie wkurzać.
Następnie mocno łapie mnie za głowę i wpija we mnie swoje usta. Kiedy odpycham go, puszcza mnie.
- Weź prysznic. - mówi i odchodzi. Pieprz się.
Otwieram walizkę, aby znaleźć mój szampon i mydło, kiedy otwieram drzwi, trzaskam nimi i przeklinam go wszystkim niecenzuralnymi słowami, jakie mogę wymyślić. Głupi dupek, szalony, psychiczny kutas. Rozbieram się, wciąż zła i odkręcam wodę, ustawiając, aby była ciepła. Wchodzę i otwieram butelkę od szamponu.
Myśli, że kim on jest? Mówiąc mi, co mam robić i co mówić. Jest diabłem.
Kiedy spłukuje szampon z moich włosów, czuję za sobą czyjąś obecność. Mam gęsią skórkę na całym ciele i kiedy się odwracam, on przyciska mnie do ściany prysznicowej.

- Marzyłem o tym, aby moje ręce znalazły się na tobie.

____________________________________________________________

Woooowowowowowo! :o

~

Stwierdziłam, że nie będę robić żadnej "blokady". Po prostu bardzo bym chciała, aby każdy, kto czyta to Fanfiction, zostawiał po sobie jakiś ślad pod rozdziałami. :) Nie każę się rozpisywać nie wiadomo ile, jednak miło by mi było, gdyby osoby czytające napisały chociaż słowo "czytam", uśmiechnięta minka czy cokolwiek. To bardzo motywujące wiedzieć, że to, co robię, robię nie tylko dla siebie, ale też dla kogoś. :)

buziaki, Ann. :*

czwartek, 18 grudnia 2014

CHAPTER 25


Aubrey POV

Po chwili dodał gazu i odjechaliśmy.

- Harry?
Nie patrzył na mnie, jednak wciąż uśmiechał się. Zaczęłam się trząść, a serce zaczynało rozumieć, że okłamał mnie.
- Okłamałeś mnie. - głos trząsł mi się ze strachu, a kiedy nie odpowiedział, zrozumiałam, że byłam kompletną idiotką.
- Nie bardzo, nie zabiłem ich, ale skłamałem na temat innych rzeczy. - wzrusza ramionami, jak gdyby nigdy nic. Wjeżdżamy do lasu i widzę przelatujące za szybą drzewa, stare radio gra Billy Joel'a "River of Dreams".
- Spokojnie kochanie, wszystko będzie dobrze. - jego dłoń sięga mojej twarzy, ale wyrywam się z niej.
- Harry, odblokuj drzwi.
- Nie, a teraz uspokój się i ciesz się jazdą, skarbie.
- Nie nazywaj mnie tak! - zatrzymuje samochód i powoli odwraca się, aby na mnie spojrzeć.
- Będę cię nazywał tak, jak mi się do cholery podoba i jeśli jeszcze raz się tak do mnie odezwiesz, poniesiesz za to konsekwencje, jasne? - zagryzam policzek od środka powstrzymując od krzyku.
Kontynuuje jazdę, kiedy docieramy do nowego miejsca. To już nie ten mały, wyblakły, niebieski domek. Jest dużo gorzej. To dom zbudowany z bambusa, ja te, w których kobiety leczą ludzi różnymi ziołami. Otoczony jest trawą i drzewami, nic więcej.
- Podoba ci się? Zbudowałem go całego dla ciebie. Zdecydowałem, że jak ze mną wrócisz, to powinnaś czuć się jak w domu! - schował dłonie w swoje tylne kieszenie spodni, kiedy tak obserwował to małe miejsce.
Przełknęłam gulę w gardle i kiwnęłam głową, on wierzy, że mnie kocha, w takim albo innym sensie dam mu zauważyć, że to nie bajka, gdzie księżniczka jest ratowana przez księcia, to prawdziwe życie.
To jest dalekie od domu, to więzienie dla mnie. Odwracam się do niego, obserwuje mnie z ciekawością i lekkim uśmiechem. Stoję naprzeciw niego i chwytam za jego ramiona, ugina kolana, aby być na równi ze mną.
- Harry... Chcę wrócić, zmieniłam zdanie, jesteś człowiekiem o pięknym, kreatywnym, gorącym sercu, nie zrozum mnie źle, zrobiłbyś wszystko dla dziewczyny, którą kochasz, ale zasłużyłeś na kogoś, kto będzie mógł odwdzięczyć ci się tym samym. Po prostu ja nie jestem tą osobą. - jego oczy stają się mokre przez moją prawdomówność, uśmiech spada i mogę wyobrazić sobie jego zranione serce przez efekt, jaki na nim wywarły.
Chwyta moje ciało i podnosi, odrywając stopy od ziemi. Jego ciało trzyma moje tak, jakbym nic nie ważyła.
- Nie, nie zostawiaj mnie jak ona. Nie, nie, nie. - ta reakcja przypomniała mi dzień, w którym pierwszy raz zostałam przez niego porwana i powiedział to samo.
- Kim ona jest? - pytam.
Odstawia mnie z powrotem na ziemię i odrywa swoje ramiona ode mnie.
- Miałem 15 lat. Już wtedy kochałem się w tobie, ale bylem młody i chciałem mieć kogoś, kto też by mnie zauważył. Miała na imię Rebecca. Miała miękkie, blond włosy przypominały mi Roszpunkę i niebieskie niczym ocean oczy. Powinnaś ją zobaczyć Aubrey, zapierała dech w piersi. Nigdy nie wierzyła, że jest wystarczająco dobra, tak, jak ty, i nie rozumiała tego, co do niej czuję. - patrzył na mnie swoimi zielonymi oczami, w których widać było burzę, płakał. Kochał tą Rebeccę, uszczęśliwiała go.
- Zostałem zaproszony na jej 16 urodziny, abyśmy mogli je świętować wraz z jej rodziną, razem rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Świetnie się bawiłem z jej rodzeństwem i po urodzinach zaproponowałem, abyśmy poszli do mnie, za zgodą jej rodziców oczywiście. To wtedy mi to powiedziała.

Flashback

Szliśmy wzdłuż pustej ulicy, trzymając się za ręce. Jej blond włosy były wszędzie przez wiatr. Myślała, że się zniszczyły, ale były daleko od tego.
- Więc Harry, dobrze się bawiłeś? - zapytała dźwięcznym głosem.
- To ja powinienem zapytać cię o to solenizantko. - mrugnąłem do niej, na co jej blade policzki przybrały odcień głębokiego różu.
- Harry, chodziło mi o to, że muszę ci coś powiedzieć. - jej twarz znowu zrobiła się poważna, czekając, aż kiwnę, aby kontynuowała.
- Um, chcę ci powiedzieć, że mój ojczym dostał nową pracę na Florydzie. I zastanawiam się, czy nie pojechać z nim. Ma tam duży dom ze służbą i basen, a to wszystko na Florydzie, Harry.
- Czekaj, czyli zostawiasz mnie? - puściłem jej dłoń i zatrzymałem się na ulicy.
- Nie kochanie, chodzi mi o to, że chcę, abyś pojechał ze mną. Możemy tam zacząć nowe życie. Nie masz tutaj nikogo, tylko mnie. Bardzo cię kocham, dlatego chcę, abyś pojechał ze mną.

Ale masz tutaj Aubrey. - powiedział mi mój umysł.

- Nie, Rebecca. Nie wyjadę tylko dlatego, że ty chcesz przeprowadzić się na Florydę, ja też mam swoje życie. - zmarszczyła brwi na moją odpowiedź.
- Harry, jeśli mnie kochasz to wyjedziesz ze mną! - krzyknęła. Moje ciało zdrętwiało, wiedząc, że może uderzyć mnie w każdej chwili.
- Rebecca kochanie...
- Nie! Jesteś taki głupi, wiedziałam, że się nie zgodzisz, jesteś takim mięczakiem! Powinnam posłuchać Ricky'ego, kiedy mówił, że tracę swój czas! - odwraca się uderzając mnie swoimi włosami w twarz.
- Nie, poczekaj! - łapię za jej łokieć, odwracając ją.
- Nie Harry, wracaj do swojej małej zdziry! Jak ona tam ma? Aubrey? Wracaj do całowania jej tyłka, a może któregoś dnia cię zauważy. - wyrwała się z mojego uścisku i odwróciła gotowa przejść przez ulicę, i kiedy zrobiła pierwszy krok, samochód pojawił się na polu widzenia. W jednym momencie jej ciała nie było, wiedziałem, że samochód zabrał ją daleko od domu.

*

*

*

- Ale nie zawsze taka była. Kiedyś była bardzo miła i słodka, kiedy pierwszy raz ją spotkałem, przyrzekam. Po tym wszystkim wróciłem do normalnego życia, pracowałem na pół etatu w piekarni i chodziłem do szkoły. Od dawna ci się przyglądałem, ale głos Rebecci zawsze chodził mi po głowie. - jego ostatnie słowa sprawiły, że teraz zrozumiałam. Był zakochany w tej Rebecce. Ona praktycznie powiedziała mu, że ten nigdy nie będzie mnie miał, więc w jego umyśle pojawiła się misja udowodnienia jej, że się myliła. Pragnął mnie tak bardzo, aby pokazać jej, że jest zdolny to zrobić. Uwięziła go, pozwalając, aby jej słowa wbiły mu się do głowy, myśląc, że to miłość, ale to cały czas była misja, aby udowodnić jej, że się myli. Teraz wszystko, co musiałam zrobić, to pokazać mu, że tak naprawdę mnie nie lubi. I możesz zapytać, jak mam zamiar to zrobić? Cóż, pokazując prawdziwą siebie.

_________________________________________________


Ech, jak to się dzieje, że na bloga wchodzi dziennie ok. 300 osób, a komentuje z 10? :c hmm, może powinnam wziąć przykład od koleżanek i ustanowić zasadę, np.: 

20 komentarzy = nowy rozdział 
?

Nie chcę tego robić, jednak jeśli to jedyna opcja... może powinnam?


niedziela, 14 grudnia 2014

CHAPTER 24

Trzecia osoba POV

Kiedy jej nogi swobodnie zwisały, a krew spływała z delikatnych nadgarstków, on przyszedł i uratował ją. Szybko podbiegł i ściągnął z sufitu.
- Co ty sobie, do cholery, myślałaś? - ciało spoczywało na jego piersi, dopóki nie była w stanie ponownie złapać oddechu.
Zaczęła płakać i odpychać go od siebie, wyciągnęła ręce w stronę lin raz jeszcze, ale ten trzymał ją zby mocno.
- Nie! Nie! Puść mnie! - kopała i krzyczała w jego uścisku.
- Posłuchaj mnie!
- Nie! Puść mnie, chcę umrzeć! - była chaotyczna, nie zauważyła, że była w jego ramionach.
- Cholera! - musiał ją jakoś uspokoić i jedynym sposobem, jaki przyszedł mu do głowy było spoliczkowanie.
Podniósł rękę i kiedy ta wciąż próbowała dosięgnąć liny, ten uderzył ją w lewy policzek.
Uderzenie było głośne i kiedy to zrobił, przyniosło to pożądany efekt. Przestała krzyczeć, wyrywać się, kopać, po prostu zamknęła się.
Odwróciła głowę w stronę osoby, która przywróciła jej prawidłowy tok myślenia.
Wstrzymała oddech i nie mogła uwierzyć, kto stał naprzeciw niej.
- Harry? - oddech jej wrócił, ale zaczął stawać się bardziej nierówny.
Jej oczy skanowały jego wygląd. Biała koszulka była brudna, czarne jeansy zakurzone, a brązowe buty miały dziury. Włosy miał w większym nieładzie niż kiedykolwiek, a szaleństwo w jego oczach było nadal widoczne.
- T-ty zabiłeś ich, prawda?! Ty chory skurwysynie, nienawidzę cię! - wyciągnęła ręce, aby go chwycić. Wszystko, co chciała zrobić, to rozerwać go na strzępy, nie był martwy, ale ona chciała dopilnować, aby tym razem okazało się to prawdą.
- Nie! Posłuchaj mnie! - złapał ją za nadgarstki, patrzyła na niego swoimi dużymi oczami.
- Nie zabiłem ich. Musisz mi uwierzyć. - był spokojny, pokazując, że jej nie okłamuje.
- Zabiłeś Johnny'ego, więc dlaczego nie miałbyś zabić też ich?! - szamotała się w jego uścisku, ale nie puścił jej. Jedną ręką trzymał jej oba krwawiące nadgarstki, drugą zaś złapał za twarz, aby mógł na nią spojrzeć. Im bardziej krzyczała, tym bardziej się o nią martwił. To było jak w tych filmach, gdzie główny bohater wrzeszczy, a druga osoba po prostu obserwuje ze zmarszczonymi brwiami jego zachowanie, ich krzyki zostają wyciszone, a wszystko, co można zrobić to patrzeć.
- Posłuchaj mnie! - jego głos rozbrzmiał w pustym domu. Zamilkła, twarz miała czerwoną od płaczu, patrzyła na niego.
- Nie zabiłem ich. Nigdy bym ci tego nie zrobił. Tak, zabiłem Johnny'ego, ale nigdy nawet nie kiwnąłbym palcem na twoją rodzinę.
- Więc kto to niby zrobił?! - nadgarstki zaczęły ją piec; nie w tym dobrym rodzaju pieczenia, który czuła wcześniej, tylko w tamtym momencie poczuła ból przechodzący przez całe ciało.
- Pamiętasz swojego małego przyjaciela Liama Payne'a?
- Tak, ale on nigdy nie byłby w stanie uciec i mówił, że nie zabiłby swojego przyjaciela, więc dlaczego do cholery miałby zabić moją rodzinę? - pamiętała ten dzień, w którym pierwszy raz spotkała chłopaka o szczenięcym wyrazie twarzy.
- Pomyśl o tym, porwałem cię i nie oglądałem się za siebie, nie pomyślałaś o tym, że mógł uciec? I nie wierz we wszystko, co ci mówią, kochanie. On też prawdopodobnie pragnął zemsty.
- Zemsty za co?! To nie ma sensu i chcę, żebyś odszedł! Zostaw mnie w spokoju! - próbowała wypchnąć go, jednak ten mocno ją przytulił pozwalając jej płakać.

- On nie jest przy zdrowych zmysłach Aubrey! Potrzebuje pomocy! Zabił ich dla ciebie! Kiedy powiedziałaś mu, dlaczego twoi rodzice wsadzili cię do psychiatryka, jego umysł zacząć sądzić, że zabijając ich, ty będziesz żyć w spokoju i nie będziesz musiała już tam nigdy wracać! - wykrzyczał jej prosto w twarz, oboje byli blisko twarzami do siebie. Toczyli między sobą wojnę na krzyki i żadne z nich nie zamierzało ustąpić.
- Nie jest przy zdrowych zmysłach?! A co z tobą Harry? Co?! Nie uważasz, że tobie też brakuje paru śrub?! - wszystkie swoje myśli powiedziała mu prosto w oczy.
- Tu nie chodzi o mnie! Tu chodzi o ciebie i twoją rodzinę! - starał się nie być na radarze, ale oczywiście ona miała inny zamiar.
- Ja i jaka rodzina Harry?! Nic mi nie pozostało! Nie widzisz, że nie pasuję tutaj... - jej oczy zaszły słonymi łzami, jednak była dość silna, aby je powstrzymać.
- Chodź ze mną. - zaczął.
- Co? Nie. - odparła.
- Aubrey, chcesz, aby wszyscy, których kochasz zostali zamordowani na twoich oczach? Chcesz, aby ludzie, których kochasz, umarli? - przełknęła ślinę i pokręciła głową. Nie chce spowodować żadnej szkody. Wolałaby umrzeć, niż na to pozwolić.
- Więc obiecuję ci z całego serca i całą moją miłością, którą cię darzę, że do tego nie dojdzie. - złapał jej zalaną łzami twarz w swoje dłonie i patrzył na nią z miłością widoczną w jego oczach.
- Jeśli pójdziesz ze mną nikt nie umrze, tak długo, jak tu zostaniesz, tym gorzej będzie. Wiem, że wydaję się być złym facetem, ale nigdy nie chciałem nim być. Chciałbym być facetem, w którym się zakochasz. Tym, który przytuli cię w środku nocy i powie, jak bardzo cię kocha. Chciałbym czuć twoją miłość do mnie. Wiem, że teraz to się nie stanie, ale chcę, abyś była bezpieczna. Jeśli ze mną wrócisz, obiecuję, że nie będzie więcej przemocy, krzyków i nie będę cię trzymał w zamknięciu. - jej ciało było słabe, kolana ugięły się na jego słowa, nie wiedziała, co zrobić. Jeśli zostanie to Liam zabije wszystkich, a w końcu także i ją. Tak, to jest to, czego chciała, ale wie, że zrobiłby to w okrutny sposób. Nie wiedziała jednak, czy Harry nie złamie swojej obietnicy i będzie ją znowu źle traktował.
- Nie skrzywdzę cię jak kiedyś to robiłem, jak wszyscy to robili. - jej dolna warga drżała, wierzyła mu.
- Okej. - jej głos załamał się, kiedy przyjęła jego ofertę.
Posadził ją i wyciągnął bandaże, aby opatrzyć jej nadgarstki. Dlaczego nosił je w kieszeniach? Nie wiedziała.
Klęknął na dywanie, kiedy usiadła na kanapie i owinął oba nadgarstki bandażami, upewniając się, że krew przestała lecieć.
Kiedy skończył, spojrzał na nią, podszedł i owinął ramiona wokół jej ciała. Była niechętna, ale wtedy i ona owinęła rękoma jego ciało, koszulka została zabarwiona łzami, ale ten trzymał ją mocno.

Kiedy byli w samochodzie, zapięła pasy i patrzyła jak Harry ładuje ostatni bagaż do tyłu. Nie mogła uwierzyć w to, co robiła.
Usiadł na siedzeniu kierowcy i jeszcze raz sprawdził, czy była zapięta po czym zablokował samochód od środka. Natychmiast odwróciła się twarzą w jego stronę. Uśmiechnął się do niej złośliwie.

Okłamał ją.

____________________________________________________________________

A już było tak słodko! Co tu się wyprawia!

Spodziewałyście się czegoś takiego? Ja... Nie wiem, co powiedzieć. :o

piątek, 12 grudnia 2014

CHAPTER 23

~

Kiedy była dzieckiem, zawsze chciała być artystką. Rysowała po ścianach kredkami i bazgrała po szkolnych książkach niezmywalnymi mazakami, malowała twarz farbkami wodnymi wszystkimi siedmioma kolorami tęczy, jednak nie bardzo wiedziała, że kiedy dorośnie, zostanie artystką, która będzie rysować żyletką po udach, a jej rozbite wspomnienia wpłyną na kruchy umysł.

~


- Mamo? - widziałam, jak siada na trawie, patrząc na jego nagrobek. Jej oczy były bez życia, czytając nazwisko na kamieniu.
- Wszystko będzie dobrze mamo. - pogłaskałam ją po plecach, kiedy łzy smutku zaczęły spływać z jej oczu.
Żałuję, że z nim walczyłam. Powinnam być mu wdzięczna za całe moje życie. Był moim tatą i nie ważne, jak wiele razy staczaliśmy ze sobą wojny, kochałam go. Teraz wracam do domu, w którym nie ma wściekłego ojca czekającego na wysłuchanie moich wyjaśnień. Nie było nikogo i moje serce rozpada się, myśląc o tym.
Moje życie jest katastrofą, to huragan czekający, aby się zatrzymać i ja czekam, aż się zatrzyma, a wtedy będę mogła się zebrać.
Kiedy obie wsiadamy do auta, odwracam się, aby spojrzeć na miejsce, gdzie leży Harry i zauważam, że czerwone róże, które położyłam tamtego dnia, zrobiły się czarne i nie ma w nich ani krzty życia, słońce wyssało z nich całe piękno. Kiedy patrzę na jego grób, widzę poruszający się cień za posągiem, moje oczy ruszały się za postacią zmyślonej osoby, ale było za późno, abym mogła zobaczyć, kto to. Mój strach powraca, więc odjeżdżam z wciąż płaczącą matką.

- Chcesz czegoś mamo? - spoglądam na nią i zauważam jej czerwone, spuchnięte oczy patrzące przez okno.
- Nie. - jej odpowiedź jest krótka, bez żadnych emocji i rozumiem to. Wysiadam z auta i idę do sklepu, zostaję przy piwie i frytkach, nie jestem w nastroju na "normalne" jedzenie, a alkohol jest w tym momencie moim najlepszym przyjacielem. Płacę i zaważam tego samego chłopaka przy kasie i tym razem czytam jego imię napisane na plakietce, które brzmi: "Louis".
- Więc jak się masz? - przykuwa moją uwagę.
- Strzelam, że nie najlepiej. - kiwa głową i wkłada piwo i frytki do torby po czym podaje mi ją. Szczerze mówiąc, dla mnie nie wygląda na kasjera, wygląda na modela, ale może tylko ja tak myślę.
Patrzę na miejsce, w którym zaparkowałam samochód, ale im dłużej patrzę, tym bardziej zaczynam panikować, bo nie widzę mojego starego auta. Szybko rozglądam się po parkingu, ale nic nie widzę. Zostawiła mnie tutaj? Nie, nie mogłaby, nigdy by tego nie zrobiła. Wracam s powrotem do sklepu.
- Hej, umm, Louis, masz może telefon?

Trzecia osoba POV

- Jakieś ostatnie słowo pani Evans? - zaczęła drżeć, kiedy znalazła się sama zamknięta z nieznajomym w samochodzie swojej córki.
- Kim jesteś? - bała się, jednak postanowiła zapytać.
- Nie musisz wiedzieć. Teraz policzę do trzech i sumie to będzie koniec...
Zamknęła oczy, czując broń przykładaną do jej czoła.
'Przynajmniej znowu z nim będę' pomyślała i jednej sekundzie broń wystrzeliła. Jej twarz pokryła się czerwienią, to był zbyt okropny widok, aby go opisać.
Uśmiechał się zwycięsko, kiedy wyszedł z auta, w którym był ze swoim sojusznikiem i rzucił nim o maskę. Serwetką oczyścił broń i schował ją w tylnej kieszeni swoich jeansów.

Był gotów ją znaleźć.

Możesz się zastanawiać, kto jest tą osobą, ale kiedy się dowiesz, będziesz w szoku.


*

*

*

*

- Ugh, nie odpowiada! - wrzeszczę wkurzona na własną matkę.
- Może po prostu wybrała się na spacer po parku czy coś. - patrzę na niego i analizując te słowa, stwierdzam, jak głupio to zabrzmiało.
- Taaak, bo przecież 47-letnia kobieta, która właśnie straciła męża i wypłakuje przez to oczy tak po prostu wzięła samochód, aby pospacerować po parku. - odpowiadam sarkastycznie, na co ten tylko wzrusza ramionami.
- Koniec tego, dzwonię na policję, nie mogę tak po prostu tu stać czy czekać. - wybieram 911 na wielkim, białym telefonie Louis'a i wyjaśniam im, co się stało.
- Nie martw się, z twoją mamą wszystko jest w porządku. - Louis głaszcze mnie po plecach, próbując pocieszyć, jednak im bardziej myślę o tej sytuacji, tym gorsza się ona staje w mojej głowie. To znaczy, dlaczego miałaby chcieć odjechać? Albo co jeśli ktoś ją porwał? Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać, co jeśli oni też ją zabiją? Co jeśli zostałam zupełnie sama? Pytania zaczęły gromadzić się w mojej głowie i prędzej czy później samochody policyjne pojawiają się na miejscu.
- Panno Evans, dostaliśmy informację o zaginięciu samochodu i osoby, czy to prawda? - kiwam głową.
- Więc, mamy ludzi przeszukujących całe miasto i- - zatrzymuje się, gdy drugi policjant wchodzi, trzymając notes i długopis.
- Szefie, znaleźliśmy ją. - patrzy na mnie bez emocji. I wtedy już wiedziałam.
Straciłam wszystko.
- Panno Evan- - zaczynam potrząsać głową.
- Nie. Nie, to się nie dzieje. - idę w stronę drzwi.
- Panno Evans, proszę pozwolić nam-
- Powiedziałam nie! Nie chcę wiedzieć! - przeciskam się przez sklep i zaczynam biec, ignorując ich wołanie. Łzy zaczynają mi lecieć, moja długa, czarna spódnica staje się przemoknięta od mokrej powierzchni. Ona odeszła... On odszedł... Zostałam sama. Nie chcę nikogo słuchać, nie chcę być blisko nikogo, nie chcę być pocieszana. Chcę zostać sama.

Opieram się o słup uliczny łapiąc oddech, łzy pieką moje oczy.
- Dlaczego, Boże, dlaczego? - załamuję się, w końcu dając upust wszystkim emocjom.
- Dlaczego?! - ulice są puste, więc mój krzyk odbija się echem.
- Wszystko będzie dobrze... - mówię sama do siebie.
Zaczynam iść i mija 20 minut, kiedy w końcu staję twarzą w twarz z moim teraz pustym domem. Otwieram drzwi, w środku jest ciemno i cicho, ale nie dbam o to. Nic się dla mnie nie liczy, skończyłam z życiem. Wchodzę po schodach do pokoju, aby znaleźć ciemność, szeroko otwarte okno wpuszcza nocne powietrze.
- Dlaczego do diabła to wszystko spotkało właśnie mnie?! - chwytam swoje biurko rzucając nim. Wszystkie moje rysunki, perfumy i lampka upadają. Wcześniej czy później moja sypialnia zostaje zniszczona, ramki do zdjęć to porozbijane, mały ekran telewizora popękany, moja biała szafa leży teraz na podłodze. Widzę srebrną żyletkę na podłodze i z pulsującą krwią chwytam ją. Pamiętam pierwszy raz, kiedy jej użyłam. Czułam się tak dobrze, spływająca krew ze świeżo otwartej rany. To pomagało mi zapomnieć o wszystkim. Mogłam uspokoić swoje myśli. Patrzę na rzecz w swojej dłoni i w jednym ruchem czuję to znowu na mojej skórze, wgłębia się w nią i czuję świeże odsłonięte cięcie, co pozwala na swobodne sączenie się krwi.

Opuszczam zniszczoną część domu i biegnę do ogrodu. Wchodzę do kanciapy mojego taty i znajduję długie, brązowe liny.

- Nie będę już więcej cierpieć... - wiążę koniec liny w okrąg, wystarczająco duży, aby pasował na moją głowę i wracam prosto do salonu, gdzie znajduję meble w stylu mojej mamy, których pamiętam, jak nienawidziłam, jednak ona nigdy by tu nie zamieszkała, gdyby nie mogła urządzić domu tam, jak chce.
Rzucam linę na jedną z drewnianych belek przy suficie i szybko chwytam krzesło, wchodzę na nie i zawiązuję linę, teraz jestem z nią twarzą w twarz. Myślę nad moim życiem przez ostatni moment i decyduję, że to dla mnie koniec.
Chwytam linę i wkładam ją przez głowę.
- Znowu będę szczęśliwa.
Skopuję krzesło pode mną, teraz blizny na moich nadgarstkach kapią krwią, a nogi bezwładnie zwisają.

_______________________________________________________


Jak myślicie, kto zabił matkę Aubrey?

poniedziałek, 1 grudnia 2014

CHAPTER 22

Aubrey POV

- Niech ten młody człowiek spoczywa w pokoju. Amen. - po tym, jak ksiądz wygłosił swoją godzinną przemowę, w końcu przeszliśmy do części, w której nadszedł czas, aby pochować ciało Harry'ego.
Jego zamknięta trumna była długa i czarna. Czerwone róże położone były na wieku trumny, służyły za dekorację. Stałam tam z rodzicami, nie wypuszczając ani jednej łzy. Nie zrozumcie mnie źle, nie cieszę się jego śmiercią, cieszę się, bo w końcu uciekłam z jego brudnych łapsk i zielonych oczu, które wciąż na sobie czuję, jednak wiem, że nie żyje.
Kiedy zaczęli spuszczać trumnę do grobu, zaczęłam przeszukiwać swoją torebkę w drodze do samochodu. Odkąd wróciłam do rodziców, nasze relacje nie stały się zdrowsze, wciąż przez większość czasu się z nimi spieram, a rodzice Johnny'ego są załamani przez wieści, jakie przekazałam im na temat ich syna. Skończyli burzyć stary, niebieski dom Harry'ego i zabrali ciało Johnny'ego spod brudnego domu. Wciąż siedzę i myślę nad tym, co mam teraz zrobić ze swoim życiem.

Minęły 2 tygodnie, które zdecydowanie mi wystarczyły dla tej całej szopki. Codziennie moi rodzice pytali, czy wszystko u mnie w porządku, myśląc, że jestem szalona, z powodu nieszczęść, jakie spotkały mnie w poprzednich tygodniach. Ale wszystko jest dobrze, wiem, że jest. Czasami, gdy słyszę jakieś dźwięki w nocy, nie będę kłamać, jestem przerażona myślą, że mógł wrócić, jednak muszę w końcu zrozumieć, że mam paranoję, ale uporam się z tym.
Kiedy prowadzę samochód, który dostałam od taty na 16-ste urodziny, słyszę, jak w radiu leci piosenka Stevie Wonder'a.

- I just called to say I love you and I mean it from the buttom of my-

Natychmiast wyłączam radio, przypominając sobie, jak on śpiewał tą piosenkę, szukając mnie.
Samochody za mną zaczynają trąbić z powodu mojej niebezpiecznej jazdy. Biorę wdech i tym razem na poważnie zaczynam jechać ku mojemu przeznaczeniu.
Parkuję pod monopolowym, wysiadam bezpiecznie z auta i dokładnie zamykam drzwi. Kiedy wchodzę, dźwięk dzwonka informuje o nowym kliencie. Idę prosto do działu z alkoholami i chwytam butelkę taniej wódki. Chcę, aby on zniknął z mojej głowy.
- To będzie wszystko? - pyta chłopak w moim wieku pracujący na kasie. Miał brązowe włosy i niebieskie oczy, wyglądał naprawdę dobrze, ale ja nie chcę być miła dla kogokolwiek dzisiaj, dlatego tylko kiwnęłam.
- Hey, ty jesteś Aurbey, prawda? Ta, która została porwana przez tego kolesia, Harry'ego Stylesa? - pyta mnie. Moja twarz zrobiła się blada, zdając sobie sprawę z tego, że wszyscy wiedzą, co wydarzyło się w moim życiu.
-Taa. - uśmiecha się smutno do mnie i podaje siatkę, którą kupiłam. Biorę ją i szybko daję się do drzwi.
- Po prostu wiem, że to wszystko masz już za sobą. - krzyczy. Odwracam głowę i uśmiecham się lekko. Może mogę wrócić do swojego wcześniejszego życia i rozpocząć studia jesienią, może moje życie wróci do normy, może powrócę do starej Aubrey. Może.
Wracam do samochodu, a moja paranoja powraca. Sprawdzam tylne siedzenia, upewniając się, że nikogo ze mną nie ma. Wzdycham z frustracją i opieram głowę o kierownicę, starając się uspokoić.

Jego  ciało opadło na ziemię ukazując ranę w plecach. Jego oczy wciąż były otwarte, kiedy nie żył. Jego wzrok był skierowany na mnie, ale wiedziałam, że odszedł z tego świata. Wstrzymywałam oddech i patrzyłam na jego zranioną duszę. Nie był człowiekiem. Był duszą uwięzioną w ludzkim ciele. Był dręczony przez swoje emocje i właśnie to do tego wszystkiego doprowadziło. Martwy człowiek z duszą, która została uwolniona.
Kiedy nieśli jego ciało, widziałam, jak jego usta wykrzywiają się w zatruty uśmiech. 

Usiadłam na fotelu kierowcy, pot cieknie mi po czole, moje gardło pragnie czegoś do picia.

To był tylko sen.

Szeptałam sama do siebie, abym się uspokoiła. Nie uśmiechał się. Nie uśmiechał. To wszystko było tylko w mojej głowie. On umarł, widziałam to. Uspokajam oddech i jadę przez ciemne ulice, dopóki nie znajduję swojego domu i parku przy drodze.
- Skarbie, gdzieś ty się podziewała? - moja matka pyta, siadając na kanapie i pouczając mnie.
- Poszłam do monopolowego.
Nie uwierzyła mi, widzę to po sposobie, w jaki patrzy na mój wygląd.
- Mam zamiar pójść do sklepu spożywczego. Och, tata jest na podwórku w ogrodzie, więc nie przejmuj się nim, wiesz jaki jest w stosunku do swoich roślin. - złapała swoja listę zakupów i udała się w kierunku drzwi, następnie szybko je zamykając.
Poszłam do swojego swojego pokoju i wyciągnęłam wódkę z torebki, otworzyłam ją i wzięłam łyk ognistego płynu. Kiedy patrzę na siebie w lustrze, widzę cień ręki, więc odwracam się w stronę okna i zauważam, że to tylko gałąź drzewa.
Kręcę głową ze złością, myślę, że chyba powinnam wrócić do szpitala psychiatrycznego. Siadam na rogu łóżka i biorę kolejne łyki. Nie przestaję dopóki butelka nie zostaje pusta.
Pokój wygląda, jakby się trochę kręcił i nic nie mogę poradzić na to, że zaczynam chichotać. Widzę, jakbym miała 5 rąk, kiedy na nie patrzę. Moje ciało pada na dywan i oglądam księżyc wpadający przez okno do mojego pokoju. Czuję się niewygodnie w kurtce, więc ją ściągam jak i buty, ale wciąż się śmieję i nic nie mogę na to poradzić. Alkohol przejął kontrolę nad całym moim ciałem i podoba mi się to.
Słyszę zbliżające się kroki i automatycznie wczołgam się pod łóżko, aby się schronić.
- Aubrey? Co ty-, co do-? - chwyta butelkę i wzdycha z frustracją, wiedząc, że jestem pijana.
- Aubrey, dlaczego jesteś pijana? Wiem, że wciąż jesteś... - oglądam, jak czarna postać podchodzi do niego od tyłu i zaczynam panikować.
- Tato. - nadal kontynuuje swoje przemówienie.
- T-tato? - widzę, jak czarna postać wyciąga nóż i przeszywa nim mojego ojca.
Alkohol nie pozwala mi wstać i wierzę, że to wszystko to wciąż halucynacje.

*
*
*
*
*

Obudziłam się z okropnym bólem głowy, słysząc krzyk mamy. Nic nie pamiętam i czuję, jak wódka "wraca". Biegnę do toalety i wymiotuję, dopóki się tym nie męczę.
- Aubrey?!
- Aybrey?! - wbiega moja mama z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Co jest? Zapomniałaś kupić płatki zbożowe czy...? - pytam, wiedząc, że przesadza z czymś głupim.
Nie odpowiedziała i ciągnie mnie w dół po schodach, gdy staram się ją zatrzymać. Kiedy schodzimy widzę, że drzwi ogrodowe mojego taty są otwarte, zatrzymuje się, kiedy wchodzimy. Widzę mojego tatę. Lina zdobi jego szyję, ciało zwisa z sufitu.

- Co do diabła.


___________________________________________________

WRÓCIŁAM! <3