sobota, 14 czerwca 2014

CHAPTER 8.


AUBREY POV

Budzę się słysząc ludzi, mówiących głośno wokół mnie. Mogłam poczuć moje szpitalne łóżko poruszające się.
Otwieram oczy by zostać przywitaną przez pielęgniarki i lekarzy stojących wokół mnie, wszyscy zatrzymali się, kiedy zauważyli, że obudziłam się.
- Co się dzieje? – próbuję usiąść, ale zostaję pchnięta w tył przez lekarza.
 - Panno Evens, wszystko będzie dobrze, teraz proszę się uspokoić. – mówi płowożółty mężczyzna w średnim wieku. Był ubrany na biało. Jego koszula była biała, jego spodnie były białe, nawet buty. Widziałam lekarzy ubranych tak tylko w filmach, gdzie pacjent czy jakaś osoba zabierana jest do jednych z tych miejsc, gdzie trafiają ludzie z problemami psychicznymi. Ale dlaczego ja miałabym tam trafić, wszystko ze mną dobrze. Prawda?
Podchodzi do mnie z białą koszulą, ale jej rękawy są skrzyżowane i zszyte z przodu. O nie.
- Co? Nie oszalałam! Co ty robisz? Nie dotykaj mnie! – zaczynam wymijać ręce, które chcą mnie złapać i zaczynam walczyć.
- Koniec, starałem się być miły. Zróbcie jej zastrzyk. – mężczyzna jest kompletnie zirytowany moją walką i wysyła pielęgniarkę, aby dała mi zastrzyk i, do diabła, wiedziałam, że to się stanie, mam dość tych wszystkich igieł.
Kiedy niska pielęgniarka przychodzi, aby podać mi zastrzyk, wyrywam jej go z rąk i rzucam przez pokój, powodując, że jest w szoku.
- Nie dotykaj mnie! Kto dał ci pozwolenie, żeby mnie złapać?
- Mamy pozwolenie od twoich opiekunów.
- Ale mam 18 lat.
- Tak, to prawda, ale nie masz jeszcze 21 lat, więc uspokój się. – podniósł koszulę do góry i starał się włożyć mi ją na głowę, ale nie pozwoliłam, aby to się stało, więc zrobiłam jedyną rzecz, która przyszła mi na myśl – ucieczka.
Podbiegłam do drzwi. Otworzyłam je i pobiegłam w głąb korytarza. Byłam zdziwiona, że nie bolą mnie żebra. Kiedy zobaczyłam wyjście, nie wahałam się ani chwili i wybiegłam.
- Puść mnie! – krzyczę, kiedy czyjeś ręce łapią moje ciało. W jednym momencie wsadzili mnie w białą koszulę.
- Dobranoc Panno Evens.

~~~~~~~~~~~~

- Nie jestem szalona, powtarzam po raz setny. – jestem tu cały tydzień i wszystko, o co mnie pytali to „O czym myślisz?”, albo „Dlaczego sądzisz, że ktoś cię prześladuje?” naprawdę mam ochotę wpakować im te igły w czoło, żeby w końcu, do cholery, mogli się zamknąć.
- Dobrze Panno Evens, jesteś wolna, możesz pójść do ogrodu. – stara pielęgniarka bierze dokumenty i wychodzi. Wyglądam przez okno i widzę mnóstwo kolorowych róż, wychodzę, mając na sobie biały szlafrok, który mi dali i zaczynam iść bosymi stopami po trawie dopóki nie zauważam, och, jakże znajomych, zielonych ławek, na których siadam przez ostatnie siedem dni. Zaczynam się powoli kiwać na ławce i obserwuję wszystkich pozostałych pacjentów, niektórzy mówią samo do siebie, a inni chodzą i patrzą wokół, jak gdyby nie było ich tu od lat.
- To naprawdę smutne. – podchodzi chłopak i siada obok mnie. On również ma na sobie biały szlafrok.
- Co takiego? – pytam.
- To, że ci wszyscy ludzie są tutaj może od około dziesięciu lat albo więcej i nigdy nie doświadczyli, czym jest prawdziwe życie. – odwraca głowę i patrzy na mnie tak, jakby mnie sprawdzał.
- Nazywam się Liam, Liam Payne. – potrząsa moją ręką i obdarowuje uśmiechem.
- Nazywam się Aubrey Evens. Dlaczego tutaj jesteś? Mówisz, że jest ci szkoda tych ludzi. Dlaczego tak jest, jesteś dużo lepszy od nich? – patrzy na mnie i potrząsa głową.
- Jeśli ci powiem, musisz obiecać, że nikomu nie tego powiesz. – teraz wygląda poważnie.
- Obiecuję.
- Ja- okey, to długa historia, ale jest krótsza wersja, oskarżają mnie o zabicie mojego najlepszego przyjaciela, ale nie zrobiłem tego i przyznałem, że jestem szalony, zamiast pójść do więzienia. – skrzywił się na swoje słowa i zamilkł.
- Och, nie wiem co powiedzieć, przepraszam. – patrzy na mnie z obojętnym wyrazem twarzy, jakby był zamyślony.
- Jest w porządku, a dlaczego ty tu jesteś? – spuszczam wzrok, zbyt smutna i zła przez moich rodziców, którzy sądzą, że potrzebuję pomocy.
- Jestem prześladowana przez pewnego chłopaka i nie chce mnie zostawić w spokoju. Mówiłam o tym rodzicom, a oni mi nie uwierzyli, myślą, że potrzebuję pomocy i tak oto się tutaj znalazłam. – spoglądam na niego, ma zmarszczone brwi, patrząc na mnie.
- Cóż, to głupie. Tylko przez to? – ledwo go znam i mógł albo nie mógł zabić kogoś, ale chcę mieć tu przyjaciela, a on wydaje się być miły.
- Czekaj, widziałaś to? – wskazuje na najwyższe okno, które jest otwarte.
- Nie, a co?
- Ktoś po prostu wszedł do budynku i mam przeczucie, że nie powinno go tu być. – patrzy na mnie, a ja zbladłam.


On przyszedł po mnie.

_____________________________________________________

I proszę, mamy Liama. :D Harry niczym Spiderman wdrapał się do najwyższego okna, a porwie Aubrey, jak King Kong. :D tak mi się tylko skojarzyło, nie wiem czemu. o.O 

~ proszę, zostaw komentarz pod przeczytanym rozdziałem. :)


3 komentarze:

  1. Zajebixxx wiesz o co mi chodzi. Zawsze lubiłam blogi takie jak ten gdzie nie wszystko jest tak kolorowo. Powiem szczerze, że szkoda że ten blog ma jakoś mało czytelników albo nie komentują.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czytelników jest coraz więcej, niestety niewiele z nich komentuje...

      Usuń
  2. Jak zawsze świetny xx

    OdpowiedzUsuń