niedziela, 29 czerwca 2014

CHAPTER 11.


Czas obecny: 13 kwietnia 1996 r.

Aubrey POV

- Jesteeeeśmy! – zaśpiewał w chłodny sposób. Przyszedł do tyłu, gdzie się obecnie znajdowałam i otworzył tylne drzwi, ciągnąc mnie za nogi do przodu. Szamotałam się w jego uścisku, ale to wszystko spowodowało jego krzyk na mnie i ciągłe trzymanie.
Nie zauważyłam, że wchodzimy do małego, wyblakłego, niebieskiego domu z szeroko otworzonymi drzwiami i brudnymi, powybijanymi oknami. Wszedł, trzymając mnie na swoim ramieniu i podążył dalej wgłąb domu. Ale powiem ci szczerze, że widok jego tyłka przy mojej twarzy nie był zbyt przyjemny.
Rzucił mnie na materac; bardzo stary, znajdujący się na podłodze i spostrzegłam, że jesteśmy na strychu, gdzie znajdowało się wiele starych krzeseł i stół z białym alkoholem i szklanymi kieliszkami.  
Jego ogromna sylwetka chodziła w kółko, próbując znaleźć coś szczególnego i w końcu znalazł to, czego szukał. Schował przedmiot za swoimi plecami i odwrócił się do mnie z uśmiechem sprawiającym, że powrócił strach przed tym, co planuje zrobić. Włączył żarówkę, która wisi na suficie z włącznikiem, oświetlając pokój.
- Moja droga, droga Aubrey. Och, jak długo musiałem czekać, aby w końcu mieć ciebie tutaj ze mną. – jego ciało upadło kolanami na materac bardzo blisko mnie, odsunęłam się od niego, czując się bardzo onieśmielona.
- Och, jak dużo czasu minęło, nie sądzisz? Tęskniłaś za mną? Ponieważ ja naprawdę tęskniłem za tobą. – jego wolna ręka, nie trzymająca tajemniczego przedmiotu pieści mój policzek, powodując, że zamieram.
Wreszcie wyjmuje chusteczkę, którą miałam w ustach, denerwującą mnie przez ostatnie 30 minut, i odrzuca ją na bok.
- Teraz chodź tutaj.
- N-nie. – jąkam się i nie zauważam, że teraz cała drżę.
- Nie? A więc to tak zamierzasz mi się odwdzięczyć? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem? Teraz jesteśmy razem, a ty mówisz „Nie”!? – zaczyna wrzeszczeć na mnie, jakbym zrobiła coś okropnie złego.
- Puść mnie! Chcę wrócić do domu! – zaczynam płakać, czuję się jak dziecko.
- TO JEST twój dom, kochanie. Przyzwyczaj się do tego. – jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, żadnych. Patrzył na mnie, kiedy łzy spływały mi po twarzy. Jego ręka z tajemniczym przedmiotem ukazała się, w swojej dłoni trzymał czarne pudełko.
Otworzył je i wyjął grubą srebrną bransoletę na nogę. Trzymał ją przed chwilę w dłoni przyglądając się, a potem spojrzał na mnie i dowlekł się do mnie.
- Powiedz, że zawsze ze mną będziesz kochanie. – jego twarz jest cale ode mnie, kiedy leżę do niego tyłem na łóżku, wtapiając twarz w stary materac, nie chcąc stanąć z nim twarzą w twarz.
Moje milczenie złości go jeszcze bardziej.
- Powiedz to!
- Nie! Kim ty jesteś!? Czego chcesz!? Chcesz pieniędzy? Mogę ci je dać, ale wypuść mnie! – mój obraz jest rozmazany od płaczu, kiedy przestaje na mnie krzyczeć, patrzy na mnie, siada, bierze moją prawą nogę i zakłada srebrną, ciężką bransoletę, a kiedy zatrzaskuje się z powrotem, przy tym pikając, informuje, że jest zabezpieczona.
- Zawsze ze mną będziesz czy ci się to podoba, czy nie. Wiesz dlaczego?
- D-dlaczego?
- Ponieważ kocham cię i wiem, że ty też mnie kochasz. – powiedział to z wielkim przekonaniem, co mnie przeraziło.
- Teraz, chodźmy do łóżka. – bierze mnie i prowadzi do innego pokoju, który znacznie różnił się od pozostałych. Był tam duży kredens i powieszony telewizor na ścianie, ściany były pokryte szarością bez żadnego okna. Jego łóżko było ogromne z czarną pościelą i lampą z boku. Jego pokój zajmuje większość domu. Kładzie się ze mną i patrzy w moje oczy. Miałam dość płaczu. Musiałam pokazać, że nie boję się go. Nikogo.
- Pamiętam pierwszy raz, kiedy cię spotkałem, pamiętasz ten dzień? – uśmiechnął się i czekał na moją odpowiedź, ale ja tylko pokręciłam głową. Nigdy w życiu go nie widziałam. Albo może widziałam?
- Ja miałem 7 lat, a ty 6. Wtedy to było tylko zauroczenie, ale z upływem lat zacząłem zakochiwać się w tobie... Powiedz, że mnie kochasz, skarbie.
Zbił mnie z tropu. Jak mogę powiedzieć, że go kocham? To psychopata, wariat, ma urojenia.
- Nie k-kocham cię. Nawet cię nie znam. – jego oczy wyrażały tylko jedną emocję, jaką mogłam u niego dostrzec. Złość.
- Tak, kochasz! Co do cholery! Jesteś takim małym bachorem! Dość tego!
Wyciąga pilota, na którym znajduje się duży czerwony guzik, kiedy go naciska moje ciało znajduje się w całkowitym szoku. Prąd przechodzi przez całe moje ciało.
- Może to pomoże ci się nauczyć.

Osoba trzecia POV


Przyglądał się z bólem, jak jej ciało się trzęsło. Nie mógł uwierzyć, jak niewdzięczna była po tym wszystkim, ona wciąż wypierała się swojej miłości do niego. Łzy, które widział spływające po jej twarzy wcześniej raniły go, niczym spadająca na niego tona cegieł. Problem był w tym, że nie wiedział, jak ją pocieszyć. On prawie nigdy nie pokazywał emocji, uważał się za potwora. Pragnął miłości, ale nie rozumiał tego, że ona nie może mu jej dać. Musiał walczyć o to. Musiał ciągle walczyć ze swoimi demonami. I stara się to robić.

____________________________________________________

Dobrze. Chciałabym podziękować pewnemu Anonimkowi. Dosłownie brak mi słów na określenie tego, jak bardzo jestem wdzięczna na Twoją pomoc w promowaniu tego bloga. Sama nie dałabym rady, dzięki Tobie grono czytających wzrasta, komentarze ogromnie motywują do dalszego tłumaczenia. Szczerze to przez ostatnie dni myślałam nad zawieszeniem bloga, nie widziałam większego sensu w jego prowadzeniu. Jednak kiedy dzisiaj zobaczyłam taką ilość cudownych komentarzy - banan na twarzy i od razu wzięłam się za rozdział 11. :) To niesamowite, że są jeszcze takie osoby, które niosą pomoc, nie oczekując niczego w zamian. Mam nadzieję, że Stalked będzie miało coraz to więcej i więcej czytelników, którzy będą wspierać mnie równie mocno, co Ty. Jestem Ci ogromnie wdzięczna. <3 Ściskam mocno!

niedziela, 22 czerwca 2014

CHAPTER 10.


Aubrey POV

Serce mi gwałtownie zabiło, będąc w takim stanie, że sama mogę je usłyszeć. Moja dłoń jest na ustach, powodując ciszę w ogromnym ogrodzie. Boję się, że wyskoczy znikąd i przerazi mnie jeszcze bardziej, niż do tej pory. Powoli wychylam się zza drzewa i widzę, nie nigdzie go nie ma. Zaczynam ostrożnie iść dopóki jestem pewna, że nie ma go za mną albo coś i biegnę w przeciwnym kierunku. Zaczynam słyszeć czyiś... śmiech? Ale nie ten radosny, to rodzaj rozdrażnionego, przerażającego śmiechu, który przenika przez skórę do szpiku kości, rodzaj śmiechu, przez który masz gęsią skórkę na rękach i chcesz tylko wejść pod koc i zostać tam na chwilę.
Mój oddech staje się nieregularny, kiedy zatrzymuję się za drzewem, jak gdyby to była jedyna ochrona przed zobaczeniem mnie.
- Nie możesz się wiecznie chować... – jego głos przechodzi w szept, ale nie mogę zobaczyć, skąd dochodzi, co przeraża mnie najbardziej.

- Oooch Aubrey, kiedy ty się w końcu nauczysz? – chichocze, a ja szybko rozglądam się dookoła, próbując znaleźć, gdzie jest, ale nie mogę nic zobaczyć.

- Jeśli to jest gra, zgaduję, że powinienem dać ci 10 sekund biegu... – śmieje się nieznacznie i zaczyna swoje odliczanie.
- 10.
Zmuszam swoje nogi do biegu.
- 9. - Biegnę szybciej i szybciej.
- 8.
- 7.
- 6.
- 5. – Biegnę ile mam sił.
- 4.
- 3. – zaczynam widzieć bramy wolności. Z ulgi uśmiech rośnie na mojej twarzy.
- 2. – chwytam bramy i zaczynam próbować się po nich wspiąć.
- Jeden.

- Hahaha, niezła próba kochanie, ale schodź. – łapie mnie za włosy i ciągnie za nie wystarczająco mocno, abym upadła na trawnik.
Moja głowa uderza w trawnik, a ja biadolę; dotyk powoduje jeszcze większy ból głowy.

- Teraz chodź, kolacja będzie gotowa nada moment, a ja zrobiłem to wszystko dla ciebie. – uśmiecha się. I po raz pierwszy, od kiedy wyszłam ze szpitala, zobaczyłam jego twarz. Jego usta, jego nos, jego budowę twarzy, jego długie kręcone włosy, jego. I nie będę kłamać, tak – jest atrakcyjny, ale jego sposób zachowania, jego przerażająca osobowość niszczy to. Osobowość liczy się najbardziej, a przez jego charakter widzę go, jako przerażającego człowieka, mężczyznę bez szacunku. Ale najważniejsze, on musi być z dala ode mnie.

- Nie! Puść mnie! Pomocy!
- Zamknij się! – uderza mnie w twarz i zaczynam płakać, czując się tak narażona na tego pedofila.
Zaczyna związywać moje ręce i nogi, a ja kopię i drapię jak tylko mogę, ale on zdaje się nawet tego nie czuć.
- To cię zamknie. – bierze niebieską chustkę i wkłada mi ją do ust powodując, że mój krzyk zostaje stłumiony.
- Muszę przyznać, że to była zabawna gra... może moglibyśmy zagrać w coś innego? – jego głos jest głęboki i ma do twarzy przyklejony najstraszniejszy uśmiech. Więcej łez zaczyna spływać po mojej twarzy. Zaczyna ogarniać mnie strach, ale nie mogę na to pozwolić, muszę być odważna, jeśli chcę uciec.
Podnosi mnie i przerzuca sobie przez ramię, zaczynając iść w przeciwnym kierunku. Moje stłumione krzyki powodowały mały hałas w ogrodzie.
Idzie w kierunku bramy i na jej ogromnej części jest duża plama z ciężkiego mchu. Potem chwyta go i zrzuca na bok, tworząc otwór w bramie, co daje mu dostęp do świata zewnętrznego; biorąc mnie ze sobą.
Kieruje się do czarnego vana. Okna są czysto czarne, a on otwiera tylne drzwi vana, wrzucając mnie bez litości do środka i siada na miejsce kierowcy, zaczynając jazdę.


Rok: 2010, miesiąc: Wrzesień, dzień: 15.

- Panie Payne, co wydarzyło się 13 kwietnia 1996 roku, w dniu, w którym pani Aubrey Evens zniknęła? – oficer policji pochyla się nad twarzą Liama, aby go zastraszyć.
- Mówiłem już, on ją zabrał. Wyciągnął swój nóż i zrobił mi tą bliznę, którą mam teraz na twarzy. – wskazuje na bliznę na swoim policzku dokładnie przypominając sobie ten dzień.

- Po tym, jak mnie tam zostawił, ja zachowałem się jak ostatnia cipa, bo zemdlałem na widok dużej ilości krwi. Możesz w to uwierzyć? Przez krew? – śmieje się sam z siebie, przypominając sobie, 20-letniego chłopaka bojącego się własnej krwi.
- I co dalej? – zapytał oficer.
- Zabrał ją, to wszystko, co wiem. Dlaczego, tak właściwie, zadajesz te wszystkie pytania teraz?
- Znaleźliśmy ciało kobiety. Myślimy, że należy do Aubrey Evens. – Liam był w szoku przez chwilę, a potem uśmiechnął się.
- To nie jej. Był w niej zakochany, nigdy by jej nie zabił.
- Więc gdzie ona jest?
- Nie wiem. Nikt nie wie.

Liam wstał z miejsca, aby założyć mu powrotem kajdanki. Odwrócił się do oficera i wypowiedział słowa, których ten nigdy nie zapomni...
- Ale powiem ci coś... Ona była w nim zakochana.
- Ale jak? Jak mogła pokochać kogoś takiego jak on? Kogoś, kogo wszyscy uważali za psychopatę? – zapytał oficer.

- Miłość jest możliwa. I jeśli on był psychopatą to ona też musiała być psychopatką, żeby kochać go tak bardzo, jak on kochał ją. Jeśli się mylę to lepiej zacznij bardziej szukać, bo on wie wszystko, co się dzieje. Pamiętaj, że to prześladowca. 

_______________________________________________________

ojaaaa, dzisiaj kompletny brak słów. nie wiem, co napisać... Liam w więzieniu, Aubery zaginęła albo jest martwa, a Harry... cholera wie, co z Harry'm. :o robi się coraz ciekawiej!


proszę o komentowanie, odczuwam lekki brak chęci na dalsze tłumaczenie, 
widząc taką ilość czytających, a zaledwie 2-3 osoby z nich zostawiają coś po sobie... :c 




czwartek, 19 czerwca 2014

CHAPTER 9.


Aubrey POV

- Co jest? – Liam patrzy na mnie, kiedy ja zamieram patrząc na okno.
- To on. – odrywam wzrok od okna i patrzę na Liama. Jego oczy są wielkie, a wzrok wędruje co chwilę to na mnie, to na okno.
- Mogę cię o coś spytać? – pyta mnie.
- Pytaj.
- Dlaczego on cię śledzi? Czy ty w ogóle go znasz? – cierpliwie czeka na moją odpowiedź, kiedy ja zaczynam się zastanawiać.
- Chciałabym móc odpowiedzieć na twoje pytanie, ale sama sobie nie potrafię na nie odpowiedzieć. Nawet nie pamiętam, czy go kiedyś widziałam, prócz tego jednego razu w szpitalu. Prawdę mówiąc, przeraził mnie jak jasna cholera. Myślę, że on potrzebuje pomocy. – patrzy na mnie i mogę zobaczyć współczucie w jego oczach skierowane do mnie, ale nie chcę ani nie potrzebuję go.
- Co powinniśmy zrobić Liam? On jest w budynku, starając się mnie znaleźć. Co JA mam zrobić? – zaczynam panikować, myśląc o tych wszystkich rzeczach, które ten człowiek może mi zrobić.
- Okej. Uspokój się, pomogę ci, ale musisz się uspokoić. Wiem, że to nie będzie łatwe, ale celem jest, aby cię nie złapał, prawda? – pyta Liam. Kiwam głową, aby kontynuował.
- Ok, więc żeby cię nie złapał, musimy uciec, więc to jest plan...  – zaczyna.

-
-
-
-

- Liam, masz je? – szepczę do niego. Idziemy wzdłuż korytarza, była pora snu dla pacjentów, więc światła były pogaszone.  
- Taa, tutaj, były w fioletowej torbie i miałem dość szczęścia, bo znalazłem też moje ciuchy. – uśmiecha się do mnie, kiedy podaje mi moje ubrania i zostaje, kiedy idę się przebrać w stare ciuchy, które poprzednio miałam na sobie, kiedy wydarzył się ten incydent.
- Wziąłeś mapę i latarki? – pytam, kiedy wychodzę.
- Taa, tutaj. – podaje mi latarkę i otwiera wielki niebieski druk.
- Od czego zaczynamy?
- Tutaj jest wyjście, ale absolutnie nie możemy tamtędy wyjść. I nie możemy pójść tymi korytarzami, bo tam wszędzie są kamery. Więc naszym jedynym wyjściem jest... – urywa.
- Dach?
- To albo okno.
Patrzę na niego, czekając, aż zacznie się śmiać i powie, że żartuje, ale nie robi tego.
- Co? Nie. Mam lęk wysokości, a ty chcesz, żebym skakała z okna, albo może nawet z dachu. Nie, dziękuję! – krzyczę nadal szepcząc.
- Albo to, albo niech Styles cię dorwie! Co wybierasz? – patrzy pytającym wzrokiem ze zmarszczonymi brwiami, a jego brązowe oczy wpatrują się we mnie.
- Dobra. Ale jak wyskoczymy w okna nie łamiąc sobie przy tym kości? – pytam.
- Kto powiedział, że będziemy skakać? Idź zabierz całą swoją pościel, a ja zaraz wracam. – opuszcza cicho korytarz, kiedy ja wracam do swojego pokoju i zaczynam układać w stos pościel, które są dwie i czekam na Liama. Zaczynam zadawać sobie pytania na temat Liama, czy mówi mi o sobie prawdę? Zabił, czy właściwie nie zabił swojego najlepszego przyjaciela? Albo czy wykorzystuje mnie tylko po to, aby sam mógł też uciec? Jeśli tak, to może rzeczywiście zabił swojego przyjaciela i stara się uciec z tego miejsca. To może oznaczać, że jestem jego wspólnikiem i jeśli kiedykolwiek mnie znajdą, pójdę do więzienia.
- Okej, wróciłem. – podskakuję przestraszona jego obecnością. – Przepraszam, jeśli cię przestraszyłem. – uśmiecha się do mnie.
- Nie, w porządku, więc co zrobimy z tą pościelą?
- Zwiążemy je wszystkie ze sobą, przewiesimy przez okno i będziemy po nich schodzić. Proste, teraz chcesz pójść pierwsza czy ja? – zaczyna wiązać pościele z innymi, tworząc linę.
- Zgaduję, że pójdę pierwsza. – muszę przyznać, że jestem trochę zdenerwowana przed zrobieniem tego.
- Gotowe! – bierze związaną pościel i przywiązuje jeden koniec do łóżka, a resztę rzuca przez okno.
- Teraz idź, ale uważaj, żeby nie kopać w inne okna, jeśli to zrobisz to obudzisz innych pacjentów, a tego nie chcemy. – kiwam głową i wyglądam przez okno. Zauważam, że nie ma wystarczającej ilości pościeli, aby dotknęła ziemi.
- Uch, Liam...
- Taa, wiem, to tylko mały skok. – klepie mnie po plecach i delikatnie popycha w przód. - Nie martw się, kiedy będziesz już na ziemi, ja zejdę i uciekniemy stąd razem. Dobrze? – kiwam i chwytam pościel, moje drżące ręce powodują, że cała zaczynam się trząść. Krok po kroku schodzę w dół, dopóki nie czuję już materiału. Teraz wszystko, co musiałam zrobić to skoczyć, ale bałam się. Co jeśli złamię kość?
- Dawaj Aubrey, możesz to zrobić, teraz skacz! – Liam głośno szepcze, mówiąc mi zachęcające słowa.
Zamykam oczy i puszczam się, z hukiem upadam tyłkiem na trawę.
- Dobra robota, teraz poczekaj na mnie. – patrzy w dół i już ma chwycić linę, kiedy dłoń zakrywa mu usta i wciąga do pokoju.
- Liam? Liam!? – chodzę na zewnątrz, starając zobaczyć, co się dzieje.

- Aubrey kochanie, poczekaj, zaraz będę z tobą, tylko skończę z tym śmieciem. – przemówił głębokim głosem z jego lokami, rozchodzącymi się we wszystkich kierunkach. Słyszę jakieś zamieszanie i widzę głowę Liama.

- Uciekaj! Uciekaj Aubrey, teraz! – Liam krzyczy i zostaje znowu wciągnięty.
Nie myślę o tym i uciekam. Biegnę przez ogród i rozglądam się między drzewami i kwiatami, szukając drogi do wyjścia. Zamieram, kiedy słyszę chrupnięcie; gałąź drzewa. Tuż za drzewem, podchodzę powoli i czuję ulgę, kiedy widzę małego królika. Uspokajam się myślą, że może wciąż jest w budynku i nie poszedł za mną.
- Buu.
Dłoń zakrywa mi usta tłumiąc krzyk.
- Powiedziałem, że przyjdę i wydostanę cię stąd, czyż nie? Więc tak oto jestem i tym razem nie pozwolę ci uciec. – jego zimny oddech przy moim uchu powoduje, że przechodzi mnie dreszcz.
- Chodź kochanie. – zaczyna ciągnąć mnie, znowu trzymając w mocnym uścisku, nie dając mi uciec. Wiercę się w jego uścisku, ale on mnie nie puszcza, więc nadeptuję na jego stopę najmocniej jak mogę i kiedy mnie puszcza, kopię go kolanem.
Biegnę sprintem nie oglądając się za siebie, ale zatrzymuję za drzewem, kiedy słyszę jego głośny głos.
- Jesteś bardzo szorstka. Jeśli chcesz się ścigać to załatwię ci to, poza tym, zawsze lubiłem grać w gry, więc gotowa czy nie, nadchodzę.


I zaczął się pościg.

______________________________________________________

No nie, a byli już tak blisko ucieczki! Hary, ty draniu. :D 
W następnym rozdziale będzie się działo! *.*


sobota, 14 czerwca 2014

CHAPTER 8.


AUBREY POV

Budzę się słysząc ludzi, mówiących głośno wokół mnie. Mogłam poczuć moje szpitalne łóżko poruszające się.
Otwieram oczy by zostać przywitaną przez pielęgniarki i lekarzy stojących wokół mnie, wszyscy zatrzymali się, kiedy zauważyli, że obudziłam się.
- Co się dzieje? – próbuję usiąść, ale zostaję pchnięta w tył przez lekarza.
 - Panno Evens, wszystko będzie dobrze, teraz proszę się uspokoić. – mówi płowożółty mężczyzna w średnim wieku. Był ubrany na biało. Jego koszula była biała, jego spodnie były białe, nawet buty. Widziałam lekarzy ubranych tak tylko w filmach, gdzie pacjent czy jakaś osoba zabierana jest do jednych z tych miejsc, gdzie trafiają ludzie z problemami psychicznymi. Ale dlaczego ja miałabym tam trafić, wszystko ze mną dobrze. Prawda?
Podchodzi do mnie z białą koszulą, ale jej rękawy są skrzyżowane i zszyte z przodu. O nie.
- Co? Nie oszalałam! Co ty robisz? Nie dotykaj mnie! – zaczynam wymijać ręce, które chcą mnie złapać i zaczynam walczyć.
- Koniec, starałem się być miły. Zróbcie jej zastrzyk. – mężczyzna jest kompletnie zirytowany moją walką i wysyła pielęgniarkę, aby dała mi zastrzyk i, do diabła, wiedziałam, że to się stanie, mam dość tych wszystkich igieł.
Kiedy niska pielęgniarka przychodzi, aby podać mi zastrzyk, wyrywam jej go z rąk i rzucam przez pokój, powodując, że jest w szoku.
- Nie dotykaj mnie! Kto dał ci pozwolenie, żeby mnie złapać?
- Mamy pozwolenie od twoich opiekunów.
- Ale mam 18 lat.
- Tak, to prawda, ale nie masz jeszcze 21 lat, więc uspokój się. – podniósł koszulę do góry i starał się włożyć mi ją na głowę, ale nie pozwoliłam, aby to się stało, więc zrobiłam jedyną rzecz, która przyszła mi na myśl – ucieczka.
Podbiegłam do drzwi. Otworzyłam je i pobiegłam w głąb korytarza. Byłam zdziwiona, że nie bolą mnie żebra. Kiedy zobaczyłam wyjście, nie wahałam się ani chwili i wybiegłam.
- Puść mnie! – krzyczę, kiedy czyjeś ręce łapią moje ciało. W jednym momencie wsadzili mnie w białą koszulę.
- Dobranoc Panno Evens.

~~~~~~~~~~~~

- Nie jestem szalona, powtarzam po raz setny. – jestem tu cały tydzień i wszystko, o co mnie pytali to „O czym myślisz?”, albo „Dlaczego sądzisz, że ktoś cię prześladuje?” naprawdę mam ochotę wpakować im te igły w czoło, żeby w końcu, do cholery, mogli się zamknąć.
- Dobrze Panno Evens, jesteś wolna, możesz pójść do ogrodu. – stara pielęgniarka bierze dokumenty i wychodzi. Wyglądam przez okno i widzę mnóstwo kolorowych róż, wychodzę, mając na sobie biały szlafrok, który mi dali i zaczynam iść bosymi stopami po trawie dopóki nie zauważam, och, jakże znajomych, zielonych ławek, na których siadam przez ostatnie siedem dni. Zaczynam się powoli kiwać na ławce i obserwuję wszystkich pozostałych pacjentów, niektórzy mówią samo do siebie, a inni chodzą i patrzą wokół, jak gdyby nie było ich tu od lat.
- To naprawdę smutne. – podchodzi chłopak i siada obok mnie. On również ma na sobie biały szlafrok.
- Co takiego? – pytam.
- To, że ci wszyscy ludzie są tutaj może od około dziesięciu lat albo więcej i nigdy nie doświadczyli, czym jest prawdziwe życie. – odwraca głowę i patrzy na mnie tak, jakby mnie sprawdzał.
- Nazywam się Liam, Liam Payne. – potrząsa moją ręką i obdarowuje uśmiechem.
- Nazywam się Aubrey Evens. Dlaczego tutaj jesteś? Mówisz, że jest ci szkoda tych ludzi. Dlaczego tak jest, jesteś dużo lepszy od nich? – patrzy na mnie i potrząsa głową.
- Jeśli ci powiem, musisz obiecać, że nikomu nie tego powiesz. – teraz wygląda poważnie.
- Obiecuję.
- Ja- okey, to długa historia, ale jest krótsza wersja, oskarżają mnie o zabicie mojego najlepszego przyjaciela, ale nie zrobiłem tego i przyznałem, że jestem szalony, zamiast pójść do więzienia. – skrzywił się na swoje słowa i zamilkł.
- Och, nie wiem co powiedzieć, przepraszam. – patrzy na mnie z obojętnym wyrazem twarzy, jakby był zamyślony.
- Jest w porządku, a dlaczego ty tu jesteś? – spuszczam wzrok, zbyt smutna i zła przez moich rodziców, którzy sądzą, że potrzebuję pomocy.
- Jestem prześladowana przez pewnego chłopaka i nie chce mnie zostawić w spokoju. Mówiłam o tym rodzicom, a oni mi nie uwierzyli, myślą, że potrzebuję pomocy i tak oto się tutaj znalazłam. – spoglądam na niego, ma zmarszczone brwi, patrząc na mnie.
- Cóż, to głupie. Tylko przez to? – ledwo go znam i mógł albo nie mógł zabić kogoś, ale chcę mieć tu przyjaciela, a on wydaje się być miły.
- Czekaj, widziałaś to? – wskazuje na najwyższe okno, które jest otwarte.
- Nie, a co?
- Ktoś po prostu wszedł do budynku i mam przeczucie, że nie powinno go tu być. – patrzy na mnie, a ja zbladłam.


On przyszedł po mnie.

_____________________________________________________

I proszę, mamy Liama. :D Harry niczym Spiderman wdrapał się do najwyższego okna, a porwie Aubrey, jak King Kong. :D tak mi się tylko skojarzyło, nie wiem czemu. o.O 

~ proszę, zostaw komentarz pod przeczytanym rozdziałem. :)


piątek, 13 czerwca 2014

CHAPTER 7.


Aubrey POV

- Przysięgam, że go tam widziałam! Naprzeciwko tego okna! – krzyczę i wskazuję palcem. Pielęgniarki nie wierzą mi, lekarz też i wątpię, że moi rodzice mi uwierzą. Ale widziałam go, miał zielone oczy i, i to był on do cholery! Nikt mi nie wierzy. Jestem już zmęczona tym gównem.
- Panno Evens, nikogo nie było na korytarzu, obiecuję, teraz proszę się uspokoić, zanim będę musiał podać pani kolejny zastrzyk. – skoro tak, to mnie zamknij. Nienawidzę igieł, zwłaszcza szpitali, ten zapach, ten smutek i zdenerwowanie wyczuwalne w powietrzu przez rodziny i przyjaciół.
- Teraz twoja rodzina przyjdzie, aby cię zobaczyć, więc zostawię was sam na sam. – odszedł, ale mruknął coś jeszcze do moich rodziców.
- Jak się ma moja dziewczynka? – łapie moją dłoń, tata siada obok mojego szpitalnego łóżka.
- Chcę się stąd wydostać.
- Lekarz powiedział, że widziałaś coś zeszłej nocy. Prawda? – obserwował moją twarz, czekając na odpowiedź.
- To nie było coś, to był ktoś. I nie chcę o tym rozmawiać, więc możesz po prostu zabrać mnie ze szpitala? – stawałam się coraz bardziej zirytowana przez te wszystkie pytania i szalone było to, jak byłam odbierana przez wszystkich.
- Jeszcze tylko jedno pytanie. Wciąż jesteś „prześladowana”? – zapytał z troską.
- Tak, on tu był i wszedł do naszego domu przed tym, jak miałam pojechać na lotnisko z Johnny’m. To on był tym, który wysyłał mi listy i to on mnie śledzi. – wzięłam głęboki wdech, patrząc pomiędzy nich, na ich zatroskane twarze. Świetnie, myślą, że jestem szalona.
- Kochanie, myślę, że już czas, aby wysłać cię do psychologa. – moja mama klepie mnie po plecach i uśmiecha do mnie.
- Nie, nie pójdę do psychologa. Proszę, chociaż ten jeden raz wysłuchajcie mnie. Nie oszalałam, mówię prawdę. Czy chociaż raz w całym waszym życiu możecie mnie wysłuchać? Proszę? – nie potrafię nawet wyjaśnić, jak wiele razy prosiłam ich o wysłuchanie mnie i wszystko, co robili to siedzieli, nie interesując się tym. Przez większość mojego życia, rodzice wychodzili ze znajomymi i zostawałam sama w domu. Nigdy tak naprawdę się mną nie opiekowano. Byłam bardzo niezależnym dzieckiem. Nigdy nie wiedziałam, jak to jest być przytulanym i trzymanym, kiedy nadchodziły straszne koszmary, przez kogoś, kto obudziłby mnie w środku nocy.
Ale chcę, aby chociaż ten jeden raz wysłuchali mnie.
- Kochanie, już cię umówiliśmy. Lekarz zaleca, abyś poszła sama. Byłaś bardzo nerwowa, ale nie martw się, przejdziemy przez to razem.
- Razem. – to jest właśnie to, co zawsze mówią i nie jest to prawdą. I nigdy nią nie będzie.
- Nie. Wyjdźcie. Stąd. – skończyłam z nimi.
- Al-.
- Nie! Teraz chcecie mi „pomóc”?! Cóż, teraz już tego nie chcę! Wyjdźcie! Wróćcie, kiedy naprawdę zacznie wam na mnie zależeć, zamiast odsyłać mnie gdzieś indziej! – mogłam poczuć gotującą się we mną złość, dłonie zaciskają się w pięści. Oni muszą zrozumieć, że nie mogą tak po prostu teraz wchodzić w moje życie i pomagać mi, ponieważ teraz nie pozwolę im na to, teraz jest już za późno.
- Dobrze, ale kiedy skończysz ciskać furią, zadzwoń do nas.
Nie zrobię tego.
Moja mama podchodzi, aby pocałować mnie w policzek, ale odpycham ją, widać ból w jej oczach, kiedy na nią patrzę. Wychodzą zamykając za sobą drzwi i dopiero wtedy relaksuję się. Czasem chcę po prostu zniknąć, nie wiem gdzie, ale gdzieś, gdzie będę mogła odpocząć i uciec od wszystkich i wszystkiego, co jest w stanie mnie zranić.

- Panno Evens, jest telefon do pani, mówi, że ma na imię Erick. Powiedział, że cię zna. Chcesz z nim porozmawiać? – Pyta pielęgniarka z dużym białym telefonem w ręce. Chwila, kim jest Erick?
- Um, jasne.
Nie wiem, kim jest Erick, ale zastanawiam się, dlaczego do mnie dzwoni.
- Halo?
- Aubrey, nie bądź taka niemiła dla swoich rodziców, kochają cię i chcą dla ciebie wszystkiego, co najlepsze. Wiem, że nasza miłość jest zakazana, więc musiałem podać nieprawdziwe imię, ale nie martw się kochanie, mam zamiar cię stąd wydostać. Obiecuję. Kocham cię, do zobaczenia wkrótce.
Telefon wypada z mojej dłoni i uderza o podłogę.
- Proszę pani, czy wszystko w porządku? – pielęgniarka pyta.
- To był on... – mój głos zmienia się w szept. Po prostu do mnie zadzwonił i zamierza mnie wydostać ze szpitala, czego tak bardzo pragnę, ale teraz jedyne, czego chcę to zostać tu, niż być z Harry’m.
Pielęgniarka popatrzyła na mnie pytająco.
- Po prostu daj mi zastrzyk. Chcę po prostu zapomnieć o tym wszystkim z ostatnich ośmiu godzin. – ta kiwa głową i daje mi to, czego chcę. Zapadam z sen minutę później.  

~

- Doktorze, martwię się o pannę Evens, mówi coraz więcej o człowieku, który spowodował wypadek samochodowy. – blada, chuda pielęgniarka wyjaśnia lekarzowi.
- Tak, rozumiem, dlatego jej rodzice zabierają ją do szpitala psychiatrycznego, aby lepiej ją zrozumieć. – popatrzył na Aubrey przez szybę ze smutkiem. Była zbyt młoda, aby pójść do takiego miejsca. Ale potrzebowała pomocy, jej myśli krążyły wokół mężczyzny, który „śledził” ją, był jej jedyną myślą, pomyślał.

- Będziemy musieli zabrać ją jutro do tej kliniki.

________________________________________________________________

Wooow, wow, wow, wow, wow. Psychiatryk? Serio?! Biedna Aubrey... :c

sobota, 7 czerwca 2014

CHAPTER 6.


Osoba trzecia POV

- Witam panno Evens, jak się masz? – powiedział mężczyzna w średnim wieku, patrząc na elektrokardiogram.
Minęły 4 dni, od kiedy Aubrey jest w szpitalu, utknęła w sali z telewizorem, ukazującym obraz jej prześladowcy - Harry’ego Styles’a. Nie rozmawiała w nikim w ciągu tych czterech dni. Bała się, była w szoku przez te wiadomości.
Johnny wyleciał wczoraj do Nowej Zelandii, zostawiając ją. Tak, czuła się źle, ale namówiła go, aby wyjechał, nie chciała, by stracił tak wielką możliwość, jak ta. Czuła się nieszczęśliwa, że nie była w stanie też wyjechać.
Miała dwa złamane żebra i bolące siniaki na całym ciele.
- Cóż, dobranoc panno Evens.
Zamknął drzwi i szedł wzdłuż korytarza. Martwił się o nią większość czasu, zastanawiał się, czy naprawdę może mówić, przez ostatnie dni w ogóle nie słyszał jej głosu, nawet kiedy zadawał jej pytania, ona tylko kiwała głową. Nic więcej.

Aubrey POV

Nie mogłam zasnąć. Po prostu leżałam, słuchając bicia mojego serca na monitorze, zastanawiając się, kiedy w końcu umilknie. Naprawdę nie wiem, co mam z tym zrobić. Czy powinnam po prostu spróbować znowu wyjechać? Nie, on próbowałby znowu kogoś skrzywdzić, a ja nie byłabym w stanie żyć ze świadomością, jeśli coś by się stało.

Zastanawiam się, czy pewnego dnia będę mogła mu uciec.

Przez szpitalne okno, gdzie się znajduję, widzę migoczące światła w holu. Jasno-żółty kolor zaczyna zapalać się i gasnąć. Ale kto to robi? Oni tu nigdy nie wyłączają światła, cóż, nie to, żebym miała coś przeciwko. Jest jak w filmach, na zewnątrz zaczyna padać deszcz, mogłam usłyszeć bębniące krople deszczu.  Kiedy wsłuchiwałam się w deszcz, ten zaczął padać mocniej i mocniej i w końcu usłyszałam pierwszy piorun.
I wtedy wszystkie światła w korytarzu, oświetlające mój pokój zgasły, za oknem panuje ciemność z odrobiną światła. Ostrożnie wstaję z łóżka, ale kiedy próbuję zrobić pierwszy krok, kabel UV zatrzymuje mnie. Chwytam go i wyciągam ze swojej skóry, co trochę mnie zabolało. Podchodzę do okna, przytrzymując się o ścianę ze wglądu na to, jak wielki ból odczuwa moje ciało. Ostrożnie staję przed oknem i staram się spojrzeć na korytarz, jednak widzę cień pochylający się na ścianie naprzeciw mnie.
- C-co?

Postać podchodzi do okna i z każdym krokiem, który stawia, ja robię jeden w tył.
Usłyszałam najgłośniejszy grzmot, który oświetlił twarz tej postaci, jednak to był błysk i nie mogłam go zobaczyć.

Ale miał te zielone oczy, które widziałam wcześniej.

*

Jego uśmiech był pokazany przez okno, a dołeczki stały się widoczne. Był taki podekscytowany tym, że nareszcie znowu ją zobaczył po tych czterech dniach, które dla niego wydawały się wiecznością.

To on wyłączył światła, chcąc ją zaskoczyć; dla niej, aby czuła się szczęśliwa, kiedy go zobaczy. Ale wszystko co miał, to na śmierć przestraszoną dziewczynę i jej krzyk kujący jego uszy. Widział, jak upada na ziemię, powodując łomot. Drzwi były zamknięte, ale gdyby nie, złapałby ją i ochronił przed całym jej strachem, którego w ogóle nie rozumiał.

Chciał ją stamtąd wydostać, to na pewno.

*

Aubrey POV

 - Pomocy! Pomocy! On po mnie wrócił! – krzyczę i wrzeszczę, zakrywając oczy przed tym strasznym widokiem.
- Panno Evens? Wszystko w porządku? – ktoś próbuje mnie uspokoić, ale moje nerwy są poza kontrolą.
- Siostro, przynieść mi zastrzyk!
Poczułam ukłucie na mojej skórze i odpłynęłam we śnie.


W tamtym momencie wiedziałam już, że moje życie nigdy nie będzie znowu normalne.



środa, 4 czerwca 2014

CHAPTER 5.

AUBREY POV

- Ty idziesz ze mną.
Te cztery słowa spowodowały, że moje serce stanęło. Nie mogłam się w ogóle ruszyć, będąc przerażona bronią wymierzoną wprost na mnie.
- Powiedziałem, idziesz ze mną, więc rusz się!
Jego głos stał się głośniejszy, kiedy zrobił się rozdrażniony. Swoim pistoletem nakazał mi wstać. Wstałam chwiejnie z rękoma uniesionymi nad głową.
- Nie, ona nigdzie nie idzie. – Johnny szarpie mnie za rękę, abym powrotem usiadła, nie chcąc zostawiać mnie z tym szalonym mężczyzną.
- Tak, idzie! – szybko łapie mnie i obraca, więc teraz jego klatka piersiowa uderza w moje plecy, obejmując umięśnioną ręką moją szyję trzyma broń przy głowie.
W oczach Johnny’a widać czysty strach. Strach, że ta osoba mogła zabić mnie w jednym momencie, po prostu przez jedno naciśnięcie.
- Teraz wyjdę z tego samolotu, a jeśli ktokolwiek pójdzie za mną, będę strzelać! – mężczyzna krzyczy, kiedy powoli zaczyna iść tyłem do wyjścia z samolotu.
- Nie, ona nie idzie! Teraz zabieraj brudne łapy od mojej dziewczyny!
Johnny odważnie wstaje i zaczyna iść w naszym kierunku, i na Boga, chciałam go uderzyć. Co on sobie myślał?
Ten celuje w Johnny’ego i widzę kulę wystrzeloną w jego ramię, tworząc dziurę w jego kurtce, nawiązując kontakt ze skórą. Krew jest widoczna, kiedy ściska swoją rękę, opierając ciało o siedzenia.
- Johnny! – krzyczę w kółko, chcąc podejść do niego i pomóc mu, ale nie jestem w stanie tego zrobić z tym trzymającym mnie psychopatą.
Wszyscy w samolocie zaczynają spanikowani pomagać mojemu rannego chłopakowi, który jest teraz na ziemi, odczuwając ból. Kiedy wszyscy skupiają uwagę na nim, mężczyzna w kominiarce postrzega to, jako odwrócenie uwagi od niego i możliwość ucieczki ze mną. Kładzie mi dłoń na buzi, nie pozwalając krzyczeć i przeciąga mnie przez pokład samolotu. Ale nie zejdę bez walki - nie, kopię stopami w podłoże, próbując ugryźć go w rękę, ale to nic nie daje, chciałam uderzyć go łokciem w brzuch, ale nic nie podziała, aby mnie puścił.
Popchał mnie w stronę, jak ja na nie mówię „pożyczone auta”, zaraz przy lotnisku, potem natychmiast wyjeżdża z lotniska z dużą prędkością, ze mną na tylnym siedzeniu, krzyczącą z całych sił, uderzającą w okna samochodu, próbując otworzyć drzwi, ale zablokował je.

~

- 911, w czym mogę pomóc?
- Dzwonię z lotniska LAX, mężczyzna w kominiarce postrzelił pasażera i uciekł z młodą kobietą.
- Dobrze, jak udało mu się uciec? – operator zapytał stewardessy.
- Widziałam go uciekającego w czarnym, eleganckim samochodzie, zapisałam numer tablicy rejestracyjnej... to GR5F0K.
- Dziękuję, ambulans jest już w drodze, niedługo będzie.

Osoba trzecia POV

Przyspieszył na autostradzie, szybko wymijał innych, wiele razy prawie powodując wypadek.
- Wypuść mnie! Kim ty do cholery jesteś?! – ona pyta, kiedy siedzi z tyłu, czując frustrację.
- Nie pamiętasz mnie, prawda? – spojrzał na nią we wstecznym lusterku, zauważyła jego zielone oczy. Zdezorientowanie było wypisane na jej twarzy, nie pamiętała go i jak niby mogłaby go pamiętać, skoro nawet nie wie, jak wygląda.
- Umm, nie, nie znam ci- - wziął ostry zakręt, powodując, że uderzyła głową w okno.
Ale wtedy zastanowiła się, czekaj? To on? Nie, to nie może być on. On nie był szaloną osobą, to był on.

Głośne dźwięki syreny policyjnej dochodzą coraz bliżej i bliżej, doganiają nas, budząc w nim panikę, stara się wyminąć każdy samochód, mając nadzieję, że mógłby pobyć się-
- Uważaj! – ona zakrywa swoje oczy dłońmi, kiedy samochód wpada w poślizg. Samochód przewraca się na wzgórzu, staczając w dół. Czuła, że jest ranna i ciskana z każdej strony swoim i jego krzykiem. Czuła, że ma posiniaczone żebra, niektóre kości są złamane, powodując jeszcze głośniejszy krzyk przez ból przechodzący przez jej ciało.
Kiedy samochód się zatrzymał, wciąż mogła widzieć, co się dzieje, ale nie miała już siły przez cały ból, który odczuwała na swoim ciele.
- Aubrey, wszystko w porządku?  - zabrzmiał jego słaby głos, ale nie odpowiedziała - nie mogła. Przez niego, kimkolwiek był, było spowodowane to, co się stało.
Poczuła się taka śpiąca... I wtedy przejęła ją ciemność.

Aubrey POV

- Aubrey kochanie, obudź się.
Otwieram oczy i widzę, że wszystko wokół mnie jest białe, słyszę pikanie. Johnny siedzi obok mnie na krześle z białym bandażem wokół ręki.
- Co się stało?
Bardzo boli mnie głowa, potrzebuję tabletki, aby zmniejszyć ból, który przechodzi również przez moje żebra.  
- Kochanie, miałaś wypadek samochodowy, tak bardzo mi przykro, powinienem był zostać z tobą, powinien był cię chronić, przepraszam. – obwiniał samego siebie na to wszystko i nie chciałam, żeby tak się działo, to wcale nie była jego wina, jedyne co ma teraz znaczenie to to, że uciekłam – chwila, co się stało z nim?
- Johnny, gdzie jest ten facet? – spojrzał na mnie ze smutnym uśmiechem, głaszcząc mój policzek.
- Odszedł kochanie, nie musisz się martwić, teraz pozwól mi przynieść mi twoje śniadanie. Włącz sobie telewizor, ja zaraz wrócę. – delikatnie mnie pocałował i wyszedł, aby przynieść mi śniadanie.

„Dzień dobry, Barbara Wooda dla kanału 01, najświeższe wiadomości, wczoraj młody mężczyzna Harry Styles został aresztowany, jakimś cudem ten młody człowiek przemycił broń na lotnisko LAX, grożąc pasażerom i porywając młodą kobietę, jako zakładniczkę. Uciekł czarnym Mercedesem ze swoją zakładniczką na tylnym siedzeniu. Na drodze ten zły mężczyzna stracił kontrolę nad pojazdem i stoczył się ze wzgórza. Nie odniósł żadnym obrażeń, ale młoda kobieta znana jako Aubrey Evens jest teraz w szpitalu. Dziwne jest to, iż kiedy funkcjonariusze wieźli pana Styles’a do więzienia, pojazd, o dziwno, miał wypadek samochodowy i znaleziono obu oficerów martwych, a po Harry’m Styles’ie nie było ani śladu, Harry Styles jest na wolności, policjanci proszą o zamykanie drzwi i okien na noc ze względów bezpieczeństwa.”


Wyłączam telewizor, nie chcę słuchać więcej, i tak jestem już dosyć przerażona. Harry Styles. Tak się nazywa. I uciekł, aby mnie dorwać.

______________________________________________

Dum, dum, dum, DUUUUM! :D 

niedziela, 1 czerwca 2014

CHAPTER 4.


- Pa kochanie, zadzwoń do nas, kiedy dojedziesz, dobrze? – moja mama przytula mnie po raz setny i całuje w policzek.
Weekend nadszedł szybciej, niż myślałam, i oto jestem, przed domem z gotowym bagażem, gotowa, aby pojechać na lotnisko.
- Kochanie, pospiesz się, bo spóźnimy się na nasz lot. – Johnny krzyczy przez okno samochodu, aby zwrócić moją uwagę.
- Pa mamo, pa tato! – daję im szybki uścisk i buziaka i zmierzam do samochodu. Nie mogę uwierzyć, że w końcu wyjeżdżam poza to miasto.

I z dala od niego.

Lot 106 do Nowej Zelandii na pokład

Ogłoszenie przez głośniki. Od dawna nie byłam tak podekscytowana. W końcu będę robić to, co kocham, podróżować i żyć życiem, trochę. Całe życie stałam w miejscu, nie robiąc nic i kiedy skończyłam osiemnaście lat obiecałam sobie, że nie utknę w domu nic nie robiąc i w dodatku przeciwstawię się wszystkim moim lękom. Jest tylko jeden lęk na mojej liście „do zrobienia”. Dowiedzieć się i pozbyć się go. I to jest to, co zamierzam zrobić, pozbyć się go poprzez wyjazd i nie obchodzi mnie w sumie, czy dowiem się w końcu, kim jest, byle się go pozbyć.
- Kochanie, chodź, idziemy!
Johnny bierze nasze bagaże i wchodzimy do samolotu, kiedy szukamy naszych miejsc, wiele osób stara się zmieścić swoje bagaże do małego schowka nad ich siedzeniami, jest tu małe, płaczące dziecko, denerwujące innych pasażerów. Kiedy w końcu znajdujemy nasze miejsca i siadamy, Johnny łapie mnie za dłoń i obdarowuje uśmiechem, który wprost kocham. Ten chłopak był ze mną od samego początku i tak, nie wierzy mi w wielu sprawach, ponieważ kochamy straszyć siebie nawzajem przez większość czasu. Sprawia, że jestem szczęśliwa i powoduje, że czuję się piękna, to coś, czego wcześniej w swoim życiu nie czułam. I mam nadzieję, że jestem dla niego tak samo ważna, jak on dla mnie.
- Johnny, kocham cię.
Całuje mnie w policzek.
- A ja kocham ciebie.
Uśmiecham się do niego, a kiedy otwieram usta, aby powiedzieć coś jeszcze, słyszę strzał.
- Nie ruszać się!
Zamieram na siedzeniu i zamykam oczy, z mężczyzną w czarnej kominiarce, celującym czarnym pistoletem we wszystkich.  Stoi w pierwszym rzędzie, gotowy zastrzelić każdego, kto wejdzie mu w drogę.
- Teraz róbcie to, co mówię, a nikt nie zostanie zastrzelony!
Teraz każdy w pasażerów, stewardessy i dzieci są cicho, skupiając uwagę na mężczyźnie, który jakoś wszedł do samolotu z bronią.
Następną rzeczą było zatrzymanie się mojego serca, kiedy ten wycelował prosto na mnie.
- Ty idziesz ze mną.



*

Kiedy słyszy, że wyjeżdża, prawie ją traci. Cóż, przynajmniej jednego ze skutków nie przewidział. On nie pozwoli jej po prostu odejść. Nie. Miał zamiar zrobić, co tylko będzie mógł, aby zatrzymać ją, nawet, jeśli to będzie oznaczało zabicie kogoś. Wiedział, że to będzie trudne, ale nie obchodziło go to.

Aubrey nie wiedziała w tym momencie, że jej życie drastycznie się zmieni. I nie na lepsze, lecz na gorsze. Myślała, że mogłaby uciec, ale z mężczyzną z umysłem psychopaty-wariata, nie wiedziała, że to, co miało być dla niej najgorszym prezentem w życiu i najgorszą rzeczą było, iż nie mogła tego cofnąć.
________________________________

Dum, dum, dum, duuuuum! :D